Grudzień już stoi
za drzwiami, a mnie jak zwykle o tej porze roku zaczynają świerzbić ręce, a w
drętwych i gnuśnie bolesnych palcach czuję znajome i nad wyraz niecierpliwe
mrowienie. A jeszcze nie tak dawno ze śpiewem na ustach dziergałabym
gwiazdeczki, aniołeczki czy inne dzwoneczki ino by szydełko furczało. Albo
wymyślałabym nowe kompozycję na decupażowe bombki i świąteczne stroiki.
Niestety, odkąd moje dwa z siedmiu dysków szyjnych wybrały wolność
międzykręgową ulubione zajęcia przestały być w zasięgu nieposłusznych mej woli rąk, ze zbuntowanymi
paluchami na czele. Wielokrotnie podejmowane próby powrotu do ulubionego nałogu
zwykle kończyły się tym, że robótkowe utensylia latały po całym domu z siłą
ruskiego wentylatora, a niewydarzona twórczynia pluła jadem i tupała nogami łykając
łzy bezsilnej wściekłości. Wręcz
namacalnie czułam, że dopada mnie sytuacja egzystencjalnie graniczna i jeżeli
czegoś nie wymyślę, to w krótkich abcugach popadnę w nerwową melancholię
przyduszoną niewyżytym bytem niemrawej wegetacji.
Przez kilka dni nosiło mnie, jak
Żyda po pustym sklepie i nagle niczym pomysłowy Dobromir potknęłam się o myśl
tak genialną w swej prostocie, że aż na piętach przysiadłam z wrażenia. Papier,
klej, nożyczki! Taka kombinacja może dać nieoczekiwane efekty, oczywiście o ile
włączy się zmyślne myślenie i wyłączy
wszelkie zbędne handicapy. Czepiłam się tej myśli, jak małpa żyrandola i wielka błogość spłynęła na mą duszę nieróbstwem znękaną. Na wszelki wypadek sprawdziłam czy posługiwanie się
nożyczkami tudzież odpowiednim nożykiem nie zostało mi podstępnie odebrane
przez wredne i złośliwe C5 & 6, ale okazało się, że nie! Wycinanie,
wyżynanie oraz tzw. rżnięcie w dalszym ciągu pozostaje w zasięgu moich, jakże
skromnych aktualnie manualnych zdolności.
Ponieważ bardzo nie lubię wyważać otwartych
drzwi natychmiast po próbnym teście nożykowo-nożyczkowym dałam głębokiego nura
w internetowe meandry celem dowiedzenia się czegoś więcej w temacie papierowych
wycinanek. O, Matko Polko Wieloródko! Ileż tego jest! Normalnie klęska urodzaju
i nie wiadomo od czego zacząć. Poszłam więc po rozum do głowy,( a nie była to
droga zbyt daleka) i na początek wybrałam to, co najprostsze.
I tak od wczoraj
zawzięcie wypracowuję sobie odciski na palcach i oklejam coraz to nowymi
plastrami. Ale zabawę mam przednią i polecam każdemu!
O widzisz!! ładne to i praktyczne. Bardzo się cieszę że Ci się chce, tak jak mnie się nie chce;)
OdpowiedzUsuń