22 listopada 2014

Wańki-wstańki na wszystkich klawiszach...



                            Dłuższe siedzenie w domu na karnym L4  może zaowocować albo nieoczekiwanym udaniem się w depresję, albo kontrastowo dziwnymi pomysłami. Wszystko zależy od tego, na jak długo zsyłka jest obliczona i na kogo popadnie. Na początku przymusowego bezrobocia byłam nawet zadowolona, że bez przeszkód i zbędnego kamuflażu mogę dowolnie obgryzać palce z bólu, a trzeszczący w szwach łeb chować do lodówki albo ściskać imadłem w postaci drzwi ściennej szafy nie gorsząc przy tym nikogo. Człowiek, to takie dziwne ustrojstwo i z czasem przyzwyczaja się do wszystkiego tym bardziej, że długofalowe prochy w końcu zaczęły działać , a co za tym idzie moje zmaltretowane IQ  przestało funkcjonować na poziomie stułbi modrej i nieśmiało zaczęło grawitować w kierunku brakującego ogniwa teorii Darwina. 
     Duża ilość wolnego czasu spowodowała, że zaczęłam myśleć, co robić żeby całkiem nie sfiksować i nie zgnuśnieć do reszty w tempie przyśpieszonym. W twórczym procesie myślowym  towarzyszył mi mistrzu nad mistrzami w osobie Wojtka od Młynarskich, którego piosenka „W co się bawić” uparcie tłukła się gdzieś na obrzeżach mojej potylicy i ni czorta nie chciała odpuścić:
W co się bawić? W co się bawić,
Gdy możliwości wszystkie wyczerpiemy ciurkiem?
     Otóż to! W co się bawić, w sensie robić coś z bodaj minimalnym z pożytkiem  i bez zbytniej szkody dla zdrowia?! Wymyśliłam nalewki. Dla smakowych rozkoszy nastawiłam malinową, cynamonową i pigwową, a Misiek śliwówkę. Z kolei dla zdrowotności postanowiłam popełnić miodówkę i pieprzówkę, miętową tym razem odpuściwszy, bo z zeszłego roku zostały nam dwie flaszki. Zabawa była przednia ale na dłuższą metę odrobinę nużąca, gdyż jak powszechnie wiadomo każda nalewka żeby nabrać odpowiedniej mocy  musi swoje odstać, a co może być ciekawego w podglądaniu nalewki? Nic, absolutnie nic.   Pomyślałam więc, że długie jesienne wieczory przeznaczę na pożyteczną (mam nadzieję) naukę bezwzrokowego pisania na komputerze i  naukę  rosyjskiego, wszak nie zaszkodzi przypomnieć sobie język wroga, bo a nóż-widelec niedługo przydać się może. 
   Misiek, ludzki człowiek wynalazł mi kilka programów do szybkiego palcowania na klawiaturze, więc pełna nadziei i wiary zasiadłam do ćwiczeń. O ile pierwsze dwie lekcje były nad wyraz lajtowe, to już następne sprawiły, że wręcz namacalnie czułam, jak moje zwoje mózgowe prostują się w zastraszającym tempie, szare komórki blakną i zaczynam pracować na przedłużonym rdzeniu, w dodatku z oczami na metrowych szypułkach. Podobno trening czyni mistrza, więc na nic nie bacząc codziennie wytrwale wystukuję na klawiaturze takie oto językowe stworki-potworki:
kala aksla, słałałaś afalała, fajdała lala do jadła, jąkała sakla jakaś, fajf lał ją saseksy, sklęsła falafela, kakałek kafelka, alkidał dał kał, fifkę i kijafę siekała fafelki, seksi kajaki klajdesdala daleka fleja, asfiksjofilii dali sok, osęki dosiadki sklęsło, odaliska jodłę sklęsła, sofijka okleiła słoik, lej kokosa i sadło…
Szał ciał i uprzęży! A to dopiero piąta lekcja! Trudno, nie pozwólmy żeby stłamszone horyzonty myślowo – słowne paraliżowały nam działanie. Skoro powiedziało się A trzeba dojechać do końca tego analfabetu. Mam nadzieję, że jak już opanuję sztukę bezwzrokowego pisania, to władze umysłowe samoczynnie wrócą mi do jako takiej równowagi i żadne „brząść" ani "prząść afalały” nie będą mi już straszne. A póki, co dla odprężenia ćwiczymy z Misiem rosyjskie słówka i dialogi. Jak na razie najlepiej wychodzi nam jeden:
- zdrastwuj Wowa!
- zdrastwuj Wania!
- doswidania,
- doswidania,
I nie wiedzieć czemu do rozpuku i łez rozbawia nas "postajałka taksi”.

3 komentarze:

  1. Nie mam pojęcia co jeszcze wymyślisz?? A może w kosmos byś poleciała co???

    OdpowiedzUsuń
  2. W kosmos bardzo chętnie, jak tylko w totka wygram:-)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Życzę powodzenia w klawiaturowych zmaganiach i z niecierpliwością czekam na kolejne relacje

    OdpowiedzUsuń