Dłuższe siedzenie w domu na karnym
L4 może zaowocować albo nieoczekiwanym
udaniem się w depresję, albo kontrastowo dziwnymi pomysłami. Wszystko zależy od
tego, na jak długo zsyłka jest obliczona i na kogo popadnie. Na początku
przymusowego bezrobocia byłam nawet zadowolona, że bez przeszkód i zbędnego
kamuflażu mogę dowolnie obgryzać palce z bólu, a trzeszczący w szwach łeb
chować do lodówki albo ściskać imadłem w postaci drzwi ściennej szafy nie
gorsząc przy tym nikogo. Człowiek, to takie dziwne ustrojstwo i z czasem przyzwyczaja
się do wszystkiego tym bardziej, że długofalowe prochy w końcu zaczęły działać
, a co za tym idzie moje zmaltretowane IQ przestało funkcjonować na poziomie stułbi
modrej i nieśmiało zaczęło grawitować w kierunku brakującego ogniwa teorii
Darwina.
Duża ilość wolnego czasu spowodowała, że zaczęłam myśleć, co robić
żeby całkiem nie sfiksować i nie zgnuśnieć do reszty w tempie przyśpieszonym. W
twórczym procesie myślowym towarzyszył
mi mistrzu nad mistrzami w osobie Wojtka od Młynarskich, którego piosenka „W co
się bawić” uparcie tłukła się gdzieś na obrzeżach mojej potylicy i ni czorta
nie chciała odpuścić:
W co się bawić? W co się bawić,
Gdy możliwości wszystkie wyczerpiemy ciurkiem?
Gdy możliwości wszystkie wyczerpiemy ciurkiem?
Otóż to! W co się bawić, w sensie
robić coś z bodaj minimalnym z pożytkiem i bez zbytniej szkody dla zdrowia?! Wymyśliłam
nalewki. Dla smakowych rozkoszy nastawiłam malinową, cynamonową i pigwową, a
Misiek śliwówkę. Z kolei dla zdrowotności postanowiłam popełnić miodówkę i
pieprzówkę, miętową tym razem odpuściwszy, bo z zeszłego roku zostały nam dwie
flaszki. Zabawa była przednia ale na dłuższą metę odrobinę nużąca, gdyż jak
powszechnie wiadomo każda nalewka żeby nabrać odpowiedniej mocy musi swoje odstać, a co może być ciekawego w podglądaniu
nalewki? Nic, absolutnie nic. Pomyślałam więc, że długie jesienne wieczory
przeznaczę na pożyteczną (mam nadzieję) naukę bezwzrokowego pisania na
komputerze i naukę rosyjskiego, wszak nie zaszkodzi przypomnieć
sobie język wroga, bo a nóż-widelec niedługo przydać się może.
Misiek, ludzki
człowiek wynalazł mi kilka programów do szybkiego palcowania na klawiaturze,
więc pełna nadziei i wiary zasiadłam do ćwiczeń. O ile pierwsze dwie lekcje
były nad wyraz lajtowe, to już następne sprawiły, że wręcz namacalnie czułam, jak moje
zwoje mózgowe prostują się w zastraszającym tempie, szare komórki blakną i
zaczynam pracować na przedłużonym rdzeniu, w dodatku z oczami na metrowych szypułkach.
Podobno trening czyni mistrza, więc na nic nie bacząc codziennie wytrwale
wystukuję na klawiaturze takie oto językowe stworki-potworki:
kala aksla, słałałaś afalała, fajdała lala do jadła, jąkała sakla jakaś,
fajf lał ją saseksy, sklęsła falafela, kakałek kafelka, alkidał dał kał, fifkę
i kijafę siekała fafelki, seksi kajaki klajdesdala daleka fleja, asfiksjofilii dali sok, osęki dosiadki
sklęsło, odaliska jodłę sklęsła, sofijka okleiła słoik, lej kokosa i sadło…
Szał ciał i uprzęży! A to dopiero
piąta lekcja! Trudno, nie pozwólmy żeby stłamszone horyzonty myślowo – słowne paraliżowały
nam działanie. Skoro powiedziało się A trzeba dojechać do końca tego
analfabetu. Mam nadzieję, że jak już opanuję sztukę bezwzrokowego pisania, to
władze umysłowe samoczynnie wrócą mi do jako takiej równowagi i żadne „brząść" ani
"prząść afalały” nie będą mi już straszne. A póki, co dla odprężenia ćwiczymy z
Misiem rosyjskie słówka i dialogi. Jak na razie najlepiej wychodzi nam jeden:
- zdrastwuj Wowa!
- zdrastwuj Wania!
- doswidania,
- doswidania,
I nie wiedzieć czemu do rozpuku i łez
rozbawia nas "postajałka taksi”.
Nie mam pojęcia co jeszcze wymyślisz?? A może w kosmos byś poleciała co???
OdpowiedzUsuńW kosmos bardzo chętnie, jak tylko w totka wygram:-)))
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzenia w klawiaturowych zmaganiach i z niecierpliwością czekam na kolejne relacje
OdpowiedzUsuń