22 maja 2016

Przerost politycznych ambicji marnej opozycji....



                  Ostatnimi czasy rząd i jego agendy skutecznie podnoszą temperaturę wrzenia w naszym polskim piekiełku, co może w krótkim czasie doprowadzić do eksplozji społecznego niezadowolenia objawiającego się nie tylko pokojowymi demonstracjami pod egidą KODu.
                 Może, ale wcale nie musi, o ile opozycja zewrze w końcu poślady i pokaże, że ma solidne jaja, a nie malowane wydmuszki.  To, że PiS coraz dalej i śmielej posuwa się w swoich autokratycznych zapędach  jest też zasługą obecnych partii opozycyjnych. Zamiast zachowywać się, jak bezstresowo wychowywane gówniarstwo, które toczy między sobą zapiekły bój na łopatki o pierwszeństwo w nowej piaskownicy, szanowna opozycja powinna udać się po rozum do głowy i zacząć ze sobą konstruktywnie rozmawiać, że o współpracy nie wspomnę.
                Nawet do mało rozgarniętego politycznie obywatela z bolesną jasnością dociera bezsporny fakt, że słabość opozycji daje siłę pisowskiej ekstremie z Kaczelnikiem na czele. A im bardziej PO, Nowoczesna i PSL podgryzają się wzajemnie nie przepuszczając żadnej okazji do wbicia złośliwego szydła w zadek  konkurenta, tym bardziej PiS sobie pozwala i pozwalać będzie.
               Śledząc dosyć uważnie codzienne doniesienia z ulicy Wiejskiej odnoszę wrażenie, że partie opozycyjne składają się li tylko z kilku polityków, którzy tak naprawdę poza rywalizacją o tytuł  lidera opozycji jako takiej, niewiele mają swym wyborcom do powiedzenia. A do zaproponowania jeszcze mniej. Najlepszym tego przykładem były  bilbordy z szumnym hasłem „Razem obronimy Polskę” sygnowane podretuszowaną podobizną Grzegorza Schetyny występującego na nich…...... solo. Forma przeczy treści, a Kaczyńskiemu w to graj. Przed kamerami ciągle te same twarze ścisłego kółka platformerskich celebrytów, z tymi samymi oklepanymi frazesami, które niczego nie wnoszą i żadnej nadziei nie dają. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że wysłużone chabety parlamentarnej opozycji (czyt. PO)  jadą już na rezerwie politycznego owsa i z utęsknieniem popatrują w kierunku Brukseli czekając na nadejście nowego/starego Mesjasza.
         Również Nowoczesna, która szturmem wprowadziła do Sejmu aż 29 posłów medialnie rozpoznawana jest tylko przez Ryszarda Pertu i jego „aniołki” w osobach posłanek Kamili, Katarzyny i Joanny  brylujących w świetle jupiterów.
A ja pytam się grzecznie, gdzie jest reszta tego Nowoczesnego towarzystwa? I co poza „światełkiem w tunelu” oraz gołosłownymi deklaracjami i pogróżkami typu „żarty się skończyły” mają do zaoferowania? Czy wcześniejsze wybory, które dzisiaj proponuje pan Petru mają dać mu gwarancję większej wygranej? Sądzę, że wątpię. Rozczulające chromolenie o ekonomii jako takiej osobiście mnie nie przekonuje i z żalem patrzę, jak duży potencjał polityczny idzie na zmarnowanie rozbijając wyborcze gówno na nic nieznaczące atomy.
           Podobnie myśli chyba  Kukiz’15 ze swoim śpiewającym przywódcą, więc na wszelki wypadek tak śpiewa, jak mu akurat wygodnie. Raz na narodową-obywatelską  nutę, to znowu całkiem odwrotnie. Wyzywanie  od złodziejskiej partiokracji dobre było w kampanii wyborczej, a robienie za pisowską przystawkę nikomu na zdrowie nie wyszło (vide LPR i Samoobrona). Poza zmianą Konstytucji i kuriozalnymi wypowiedziami niektórych posłów, kukizowcy właściwie nie mają nic sensownego do zaproponowania, ale wytrwale robią szum wokół siebie licząc, podobnie jak Nowoczesna na zwiększenie elektoratu. Ponoć ciągle jeszcze mamy demokrację, więc każdemu wolno  dowolną głupotę głosić dopóki Kaczelnik i Zbyszek od Ziobrów będą to tolerowali.
          Natomiast PSL niczym emerytowana kurtyzana albo wsysa się ust zwiędłymi koralami w totalną opozycję, albo obłudnie wdzięczy  do Kaczyńskiego za wszelką cenę chcąc utrzymać się na powierzchni politycznego bajora. Ale każde kolejne wybory do spółki z sondażami wyraźnie pokazują, że to już ostatnie podrygi zdychającej ostrygi, a rola „wiecznego koalicjanta” nie będzie rozpisana na kolejne lata.

                Szanowna opozycjo! Modne marynarki i kwiecisty słowotok same z siebie niczego nie załatwią, więc weźcie się do roboty, za którą my, wyborcy płacimy niemałe pieniądze. A jak płacę, to wymagam. Nie szukam politycznej uczciwości, bo ta dawno temu umarła w wielkiej nędzy politycznej obłudy, ale wykażcie się bodaj  odrobiną zwyczajnej przyzwoitości! Nie oczekuję rozdzierania szat w rejtanowskim stylu ani spektakularnych pyskówek z sejmowej mównicy, wszak parlament, to nie cyrk ani teatr i nie na komediantów żeście się tam najmowali.  Oczekuję rzetelnej pracy, do  której zobowiązaliście się wobec swoich wyborców składając uroczyście poselską przysięgę. Niestety, patrząc na to, co robicie w Sejmie i jego kuluarach  utwierdzam się w przekonaniu, że dużo łatwiej akceptujecie objawy głupoty niż próby znalezienia lekarstwa na nią. Według prezesa przez ostatnie lata staliśmy na skraju przepaści, obecnie  dzięki rządzącej ekipie zrobiliśmy ogromy krok na przód i w ciągu kilku miesięcy spektakularnie osiągnęliśmy dno wszystkich den. I ty, opozycjo też masz w tym udział! 
          Zacznijcie w końcu przekuwać słowa w konkretne działania, zawalczcie sensownie o swoich wyborców, a nawet pokuście się o skuteczne „naprostowanie” do cna już  wygłupionych  popleczników pisowskiej hucpy i bezprawia. Róbcie coś do cholery!

Naprawdę chcecie, by w kraju Mazurka imć Dąbrowskiego nadal rozbrzmiewał Mazurek, ale............................... Kaczyńskiego???

15 maja 2016

Majowe szaleństwa w białe giezła obleczone…



                Maj w pełnym rozkwicie i pierwsze komunie święte takoż. Co niedziela, a czasem i w soboty niewinne pacholęta  obleczone na biało karnie wędrują do Kościoła żeby skonsumować poświęconą hostię w formie bezsmakowego wafelka i tym samym stać się prawowitymi członkami chrześcijańskiej wspólnoty. Ale zanim do tego dojdzie,  ośmio-  czy dziewięciolatek najpierw  katowany  jest obowiązkową katechezą, z której tak naprawdę niewiele rozumie, ale grzecznie klepie, co mu księża każą, bo w końcowym rozrachunku i tak będzie wygrany zważywszy na komunijną imprezę i nieliche prezenty. I nawet bez specjalnego obrzydzenia odpęka  tak zwany „biały tydzień”, bo jakby nie patrzeć ciągle jest w centrum uwagi dorosłych i przez kilka dni za parafialnego ważniaka robi. 
            Patrząc na to, co ostatnimi laty wyprawia się z tym, skądinąd ważnym dla prawdziwie wierzącego katolika sakramentem odnoszę wrażenie, że sama istota Eucharystii skutecznie została zatracona w licytacji na  komunijne stroje, przyjęcia i wypasione prezenty. Niech mi ktoś pokaże trzecioklasistę, który wie i rozumie, co to jest transsubstancjacja, czyli owo przeistoczenie chleba i wina, w ciało i krew Chrystusa? Obawiam się, że nawet dorośli będą mieli z tym problem, bo w naukach Kościoła chodzi przede wszystkim o bezrozumną wiarę parafian w niepodważalne „słowo boże”. Katolicy wszelkiej maści i autoramentu powinni ślepo wierzyć w nauki Kościoła, szczodrze dawać na tacę i w żadnym razie nie zadawać głupich pytań, a tym bardziej nie mieć żadnych wątpliwości, co do księżowskich racji, jakie by one nie były.  I to jest najbardziej przerażające, że większość katolików bez zastrzeżeń przyjmuje wszystko, co z księżowskich ust korali spod ołtarza spada, tak  jakby przestępując próg  świątyni rozum zostawiali za jej wrotami. 
              Czas jakiś temu w wielu parafiach w ramach walki z ubraniową rozpustą i finansową przesadą wprowadzono ujednolicone dla obu płci stroje obowiązkowe, czyli alby, innymi słowy białe giezła nieco tylko strojniejsze od tych średniowiecznych. Teoretycznie pomysł bardzo dobry, jednakowoż  praktyka pokazała, że rodzice pozbawieni możliwości przerobienia swoich dzieci na majowych  celebrytów  poszli w kierunku wymyślnych fryzur, makijaży z regulacją brwi włącznie, drogiej biżuterii i jeszcze droższych butów, wymyślnych „postkomunijnych” kreacji na pokomunijne przyjęcia, a w skrajnych przypadkach nawet operacji plastycznych typu korekta uszu czy wybielanie piegów. 
             Uczestnicząc wczoraj w Pierwszej Komunii szwagrowskiej progenitury miałam okazję zaobserwować rewię kościelnej mody, jaką zaprezentowali rodzice i rodziny „komunistów” oraz zaproszeni goście. Odniosłam wrażenie, że wbrew własnej woli biorę  udział w konkursie na najkrótszą kieckę, najwyższe obcasy i dziwne nakrycia głowy. Doprawdy, w sukience normalnej długości i skromnych czółenkach na małym koturnie czułam się wręcz nie na miejscu, zdecydowanie odstając od reszty. Natomiast panowie rywalizowali w kategoriach: najbardziej błyszczący garnitur i najbardziej obcisłe spodnie. Zdecydowanie pierwsze miejsce zajęła pani w mojej kategorii wagowo-wiekowej, przyobleczona w  cekinowo – fioletowo - złotą kreację o trzy numery za małą i w kapeluszu o średnicy lekko licząc metra, ale za to z kokardą. Jako żywo nie było nikogo, kto by się za nią nie obejrzał z dużą dozą zaskoczonego zdziwienia w każdym oku. 
             Wśród panów bezapelacyjnie wygrał młody osobnik ubrany w  szorty  koloru przeterminowanej  musztardy, tudzież marynarkę błyszczącą nad wyraz  głęboką czernią i koszulę w kolorowe kwiaty. Czarno-białe lakierki i skarpety w prążki dopełniały reszty. Ważność chwili podkreślił złotym łańcuchem dyndającym na grubej na szyi i sygnetem wielkości młyńskiego koła. Długo byłam pod wrażeniem. 
Oj, długo!
           Przyjęcie, które w założeniu miało być skromnym obiadem dla najbliższej rodziny okazało się wystawną imprezą trwającą do późnego wieczora. W tej samej knajpie równolegle odbywały się jeszcze dwa tego typu spotkania i znowu odniosłam wrażenie niezdrowej rywalizacji, tym razem na piękniejszą dekorację stołu, ilość dań gorących oraz zimnych przekąsek, wielkość tortu i asortymentu deserów, lodowych zwłaszcza. 
                I tak sobie myślę, że całe to komunijne szaleństwo najbardziej potrzebne   jest dorosłym, którzy przy okazji Pierwszej Komunii dziecka dowartościowują się rodzicielsko i towarzysko wywalając kupę kasy zupełnie niepotrzebnie, a jednocześnie (nie)świadomie pokazując swoim pociechom, że chrześcijańskie wartości dawno już straciły na wartości, a wiara jako taka jest sprawą drugorzędną, bo światem i tak rządzi pieniądz. Ergo – zastaw się, a postaw się, byle zaimponować. 
Pytanie tylko, komu? No i po co?
          Z siedmiu kościelnych sakramentów o trzech decydują rodzice albo opiekunowie. Nikt nie pyta niemowlaka czy chce być ochrzczony, podobnie rzecz ma się z Eucharystią natomiast, co do bierzmowania, to coraz częściej zdarzają się młodzieńcze bunty, które i tak są przez rodziców tłumione w zarodku, bo ważniejsza jest opinia proboszcza i rzecz jasna, sąsiadów. Ale wśród młodych ludzi coraz większą popularność zdobywa powiedzenie: „bierzmowanie-pożegnanie”, w domyśle z Kościołem jako takim, a często i z wiarą. Czy to wyraz buntu karmionego hormonami, czy coraz mniejsza siła oddziaływania „słowa bożego”, a może zbyt dużo sprzeczności w tym, co głoszone z ambony, z tym co robione poza nią? Nie wiem,  ale uważam, że o ile chrzest w niemowlęctwie raczej nikomu nie zaszkodzi, o tyle pozostałe sakramenty powinny być przyjmowane w wieku dorosłym z pełną świadomością i  przekonaniem, co do ich istoty oraz z  rzetelnym, duchowym przygotowaniem. 
              Czy naprawdę do rozmowy z Bogiem konieczne jest pośrednictwo facetów w czarnych sukienkach? Czy miejscem modlitwy muszą być kobylaste budowle ociekające złotem i purpurą, a spokój sumienia zależy od "widzimisię" spowiednika?
Dlaczego "co łaska" ma swój sztywny cennik w zależności od posługi i pazerności kapłana?
              Moja głęboko wierząca babcia często mawiała, że Bóg jest wszędzie, a modlić się można nawet w oborze, byleby człowiek żył zgodnie z Dekalogiem. 
A z tym w naszym, ponoć  na wskroś katolickim kraju raczej kiepsko. 
Zarówno ze znajomością Dziesięciu Przykazań, jak również z ich realizacją.


1 maja 2016

Jarka Koszmarka sny o potędze…



                 Dość uważnie obserwując wszelkie działania, zachowania  i wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego nie mam wątpliwości, że jego młodzieńcze marzenie bycia „emerytowanym zbawicielem Narodu”  wchodzi w fazę konsekwentnej realizacji. Metodę prezes wybrał prostą, żeby nie powiedzieć prostacką, ale jak widać przemawiającą do wielu „prawdziwych Polaków”. Okazuje się, że wystarczy uparcie zaklinać rzeczywistość poprzez namolne wmawianie suwerenowi „dobrej zmiany”, jako skutecznego remedium na wszelkie bolączki tego świata i utwierdzać go w przekonaniu, że tylko katolicko-nacjonalistyczne fundamenty polskości mają rację bytu, a tym samym są gwarantem bezpieczeństwa i dobrobytu. Bardzo sprawnym narzędziem tej metody okazała się pogarda mocno wsparta o ostentacyjne lekceważenie wszystkiego, co nie jest po myśli Kaczyńskiego, a jakakolwiek krytyka zbywana jest przez kaczych palatynów magicznym słowem –  „pomidor”.   
           Coraz częściej światłe umysły i różnorakie autorytety bez ogródek  nazywają te działania prostą drogą do autorytaryzmu, teoretycznie niby „miękkiego” czy tam „aksamitnego”, to jednak groźnego, bo jakby nie patrzeć  niosącego ze sobą ryzyko totalitaryzmu. Przecież już mamy dyktat jednostki, tym bardziej obrzydliwy, że schowany za „prawem i sprawiedliwością”, co w tym kontekście całkowicie wypacza sens owych słów i jawnie urąga ich treści. 
        Dyktatorskie zapędy Kaczyńskiego znane były od dawna, ale nigdy wcześniej nie realizował ich w tak chamski sposób i niestety, nikt naprawdę nie wie, co jeszcze nas czeka i jakie pomysły na „polską demokrację” wylęgną się w  kaczym móżdżku prezesa. 
       Ponoć wzorem dla Jarosława  jest Józef  Piłsudski, ale tak po prawdzie kudy kurduplowi do Naczelnika i Marszałka?! Z nowogrodzkich kuluarów bardziej białoruskim smrodkiem zalatuje, a jak  dobrze ucha nadstawić, to i szyderczy chichot historii w osobie Josifa Wissarionowicza usłyszeć można. Być może, pomimo pisowskich specustaw będą nam zaoszczędzone Łubianka i gułagi, przymusowe psychiatryki dla opozycji i "gorszego sortu", być może ultrakatolickie msze i  powszechna spowiedź dla wszystkich, jak leci nie będą obowiązkowe, ale kultu jednostki raczej nie unikniemy. 
         Co prawda na dzień dzisiejszy mamy żenująco groteskowe wash&go, bo Jarosław dążąc do świętości brata bezczelnie promuje siebie robiąc z dorobku Lecha trampolinę dla własnych chorych ambicji, ale obawiam się, że najgorsze dopiero przed nami. I dlatego w niedługim czasie będziemy mieli wylew i zalew pomników ku czci jedynie słusznego prezydenta RP, jego małżonki i ofiar katastrofy smoleńskiej.

         Tylko czekać, jak w miejsce tych zdekomunizowanych pojawią się ulice uhonorowane ich imieniem. Przybędzie kaczyńsko -smoleńskich szkół, rond, zakładów pracy, bibliotek, domów kultury, kuźni, lotnisk, kopalń, kiosków z gazetami, ścieżek rowerowych, barów mlecznych etc. Potem przyjdzie kolej na matkę rodzicielkę  bliźniaczych braci, bo wszak nie może być gorsza od błogosławionego łona, które wydało na świat spadkobiercę Lecha w osobie niejakiego Dudy, podobno też prezydenta. Całkiem możliwie, że zostanie uchwalona ustawa nakazująca noszenie poświęconych przez o. Rydzyka znaczków z Matką Boską Kaczyńską, jako dowód przynależności do kasty wybrańców narodu. 
           A zanim ktokolwiek zdąży zachłysnąć się niepomiernym zdumieniem, już i Jarosław będzie nam patronował z każdego miejsca i o każdej porze niczym Kim Ir Sen czy inny Ceaușescu tudzież Łukaszenka.
Będą akademie ku czci i chwale, marsze poparcia i oczywiście „spontaniczne” wyrazy uwielbienia skwapliwie transmitowane przez media narodowe, a przez służby specjalne dokładnie monitorowane. Nie zdziwię się wcale, jak 10 kwietnia zostanie ustanowiony świętem narodowym, a dzień urodzin bliźniaków świętem państwowym. Być może w miejsce hodowli koni arabskich za niedługo domeną Polski będzie hodowla kotów dowolnej maści, a jej patronem zostanie błogosławiony kocur Alik rodem z Żoliborza. Gospodarczo-polityczne oszustwa będą nadal nobilitowane według uznania prezesa, Konstytucja w dalszym ciągu z uporem  łamana, a prawo olewane ciepłym moczem, ale za to pomników będzie ci u nas dostatek. 
        Gdyby Lech Kaczyński nie był bratem prezesa zapewne zostałby dzisiaj uznany za największego wroga PiSu, bo chociaż nie był on politykiem wielkiej miary, to już prawnikiem był całkiem niezłym, a co najważniejsze  szanował  prawo i Konstytucję, doceniał rolę TK i doskonale rozumiał potrzebę sprawnie działającego wymiaru sprawiedliwości, że o niezawisłości sądów nie wspomnę. Lech Prezydent, w przeciwieństwie do brata i obecnego (p)rezydenta nie brzydził się zasięgać rad mądrzejszych od siebie, słuchał prawdziwych ekspertów i choć często się z nimi nie zgadzał, to jednakowoż potrafił uznać cudze racje dla dobra suwerena, którym  Jarosław i jego notariusz  tak chętnie i często wycierają sobie gęby cokolwiek kłamstwem splugawione.
         Niespecjalnie wierzę w życie pozagrobowe, ale jeżeli takowe istnieje, to Lech na Wawelu za niezły wiatrak robić musi widząc, jak Jarosław bezpardonowy zamordyzm Polakom funduje, na dodatek  ku jego czci i tak zwanej pamięci. Łatwiej postawić komuś pomniki i obeliski niż realizować jego credo, zwłaszcza polityczne, ale nadmiar cokołów może odnieść całkiem odwrotny skutek, tym bardziej gdy  polityczną wielkość mierzy się razem z piedestałem.

       Odkąd przeczytałam zwierzenia prezesa, że ciemną nocą bardzo lubi oglądać widowiskowe rodeo mam nieodparte wrażenie, że samozwańczy Kaczelnik RP tym właśnie podsyca swoje żądze i sny o potędze wyobrażając sobie Polskę jako jurnego byka, na którym siedzi dosadnym okrakiem i z lubością ujeżdża, waląc po bokach nahajem „dobrej zmiany” oraz raz po raz kłując ostrogami  pisowskiej propagandy i wszechobecnej cenzury. Ale Polacy nie takie rzeczy przetrzymali i nie takim „cowboyom” dawali radę, więc i Jarosław im nie straszny. 
Jednak na miejscu prezesa nie przeginałabym pisowskiej pały w stronę swawolnej autokracji, bo jak się suweren wkurzy, to mu dla odmiany taką corridę urządzi, że nawet dobry Boże niewiele pomoże.