21 sierpnia 2016

Znasz li ten kraj pomnikami stojący?





               W czasie sierpniowej „czarnej mszy”, którą jak co miesiąc pod Pałacem Prezydenckim odprawił Jarosław Kaczyński z niemałym zdumieniem dowiedziałam się, że stoję „poza Polską i poza polską kulturą” i znajduję się „poza sferą wspólnoty kulturowej właściwej dla każdego narodu”.           
              Ekskomunika prezesa objęła nie tylko mnie, ale każdego, kto nie wierzy w zamach i wybuchy, oburza się na cyniczne nadużywanie katastrofy smoleńskiej dla celów politycznych, podważa wiarygodność smoleńskich teorii spiskowych i jest przeciwny pomnikowemu tsunami, jakim chce zalać Polskę pisowski obłąkaniec. Zostaliśmy zwyzywani od najeźdźców „czującymi się w Polsce, jak u siebie”, którzy przeciwstawiają się „prawdzie o Smoleńsku i uczczeniu pamięci ofiar Smoleńska. I ten cel będą realizowali wszelkimi metodami. Wobec tego wyzwania musimy znowu stanąć, powtarzam, z całą determinacją, z całą determinacją odrzucić wszystkie żądania. Te wszystkie działania pseudoadministracyjne, pseudoprawne. Musimy wiedzieć, że racja, całkowita racja, jest po naszej stronie. Jeśli będzie trzeba tę rację umocnić poprzez akty normatywne, poprzez ustawy, to z całą pewnością to uczynimy.” – w ten oto sposób Kaczyński wyraźnie określił kierunek działań zmierzających do:

 po pierwsze - zamordyzmu dążącego do uprawomocnienia każdego bezprawia i każdej niegodziwości, jaka w chorym umyśle prezesa zalęgnąć się może, a który jest prostą drogą do wprowadzenia dyktatury.

po drugie – wprowadzenia kultu jednostki, żenująco groteskowego wash & go, bo Jarosław dążąc za wszelką cenę do świętości brata jednocześnie cynicznie i po chamsku promuje siebie, robiąc z tragicznej śmierci Lecha trampolinę dla własnych chorych ambicji i (nie oszukujmy się!) wymiernych korzyści.

                Pomnik Lecha Kaczyńskiego tutaj stanie, bo był wielkim prezydentem.tymi słowami samozwańczy Kaczelnik IV RP jasno i dobitnie dał do zrozumienia, że pomnik brata nie dość, że stanie na Krakowskim Przedmieściu, to jeszcze oszpeci przestrzeń wokół Pałacu Prezydenckiego, który tylko tymczasowo zajmuje prawicowa marionetka potocznie zwana „długopisem prezesa”. Sam nadprezes zdaje się nie przyjmować do wiadomości „oczywistej oczywistości”(jak zwykle zresztą!), że jego bliźniak wcale wielkim prezydentem nie był, chociaż na tle obecnego i tak nieźle wypada. 
                Prawda jest taka, że Lech Kaczyński prezydentem był miernym, niezbyt popularnym i całkowicie podporządkowanym bratu, o czym dobitnie świadczą pamiętne słowa: ”Panie prezesie, melduję wykonanie zadania”. Poza tym Lech K.  niczym szczególnym nie zapisał się w historii naszego kraju. Tylko  niektórzy będą pamiętać o szczególnej przyjaźni z Saakaschwilim i dziwnym incydencie w Tbilisi, fochy strojone Niemcom za „kartofla” i niziutkie poparcie pod koniec kadencji bez większej szansy na reelekcję. Za to większość nie zapomni, że dopuścił się czynu, który naraził Polskę na śmieszność, mianując swego brata bliźniaka premierem. Sam Jarosław Kaczyński (zanim został premierem) określił taką ewentualność mianem przesady, co i tak bliźniakom w niczym nie przeszkodziło wprowadzić na najwyższe urzędy  ostentacyjny  nepotyzm, hipokryzję i polityczny blamaż.
                       Sam fakt śmierci w katastrofie lotniczej nie daje Lechowi Kaczyńskiemu tytułu do chwały i męczeństwa upamiętnionego pomnikiem. Bronisław Geremek zginął w wypadku samochodowym i choć  nieporównywalnie bardziej zasłużył się Polsce niż bliźniak Jarosława, to jakoś nikt nie domaga się postawienia mu pomnika w centrum Warszawy. Ciekawe dlaczego?
                  W przeciwieństwie do brata Lech był człowiekiem dość skromnym, buta, chamstwo i arogancja pomimo genów nie dominowała w codziennym obyciu, dlatego śmiem twierdzić, że to, co aktualnie wyprawia Jarosław, nawet na tamtym świecie Lecha w nielichy stupor i żenadę wpędza.
          Ale Komitety Budowy Pomnika Lecha Kaczyńskiego powstają niczym grzyby po deszczu, a „smoleńskie cegiełki” sprzedają się ponoć, jak świeże bułeczki. 
Pytanie  – kto te cegiełki sfinansował? I jaki tak naprawdę był ich koszt oraz dlaczego wciskane są ludziom na siłę? 
Czy posiadanie owej „cegiełki” naznaczonej smoleńskim pomnikiem ma być na przyszłość przepustką(?), dowodem na przynależność do pisowskiej kasty „prawdziwych Polaków”? A nominał świadczyć będzie o pozycji posiadacza w hierarchii tejże sekty? 
            Prezes wszystkich prezesów wielokrotnie zapowiadał powstanie wielu takich pomników w cały kraju, więc podejrzewam, że „cegiełkowy” biznes jeszcze długo będzie się kręcił przynosząc niezły dochód wszystkim zainteresowanym rozpowszechnianiem „religii smoleńskiej” i utwierdzaniem ciemnego ludu, że racja prezesa jest „najmojsza” w każdym temacie i pod każdym względem. 
Całkiem możliwe, że za niedługo każdy z nas będzie musiał wygospodarować we własnym domu miejsce na kapliczkę smoleńską, a portret Lecha/Jarosława zawiesić na honorowym miejscu w salonie. Nie wykluczam też noszenia poświęconych znaczków z Matką Boską Kaczyńską i dobrowolnego opodatkowania na rzecz kolejnych pomników, obelisków, tablic etc. upamiętniających znamienity ród Kaczyńskich wywodzący się, jak ostatnio podano, w prostej linii od Chrobrego. 
A nad wszystkim będzie czuwał Antoni, też już prawie święty, który na wzór Brygad Obrony Terytorialnej zorganizuje lotne brygady sprawdzające czy suweren odpowiednio  rzetelnie i często oddaje cześć (nie)miłościwie nam panującemu Kaczelnikowi i jego obsesjom. 
                Rząd  dalej będzie tańczył, jak mu Jarek zagra, samorządom odbierze się ich kompetencje i dołoży obowiązków, a proboszczom nada specjalne uprawnienia do zaglądania w kobiece macice. Zamiast euro wprowadzi się dukaty smoleńskie, a dla zwiększenia populacji (oprócz 500+) noszenie luźnych gaci zarządzi się jako obowiązkowe.           
            Natomiast po całkowitym rozwaleniu Trybunału Konstytucyjnego nadprezes przerobi Konstytucję na papier toaletowy i rozda suwerenowi zamiast chleba. 
A fanatyczni wielbiciele Jarosława pomniki zaczną  stawiać mu jeszcze za życia. 
Pytanie tylko czy już w tym roku, czy dopiero w przyszłym?

7 sierpnia 2016

Wstyd mi, Polsko...



           Dziewięć miesięcy temu w wyniku zbiegu kilku nieszczęśliwych okoliczności Polska zaciążyła „dobrą zmianą”, której patologiczne skutki zaczęły boleśnie być odczuwalne już momencie poczęcia. Na dobitkę  akurat mija rok od zaprzysiężenia niejakiego Dudy, podobno prezydenta, a przy okazji największego obciachu powojennej Polski.             
             Zeszłej jesieni ze smutkiem i lekką obawą patrzyłam, co wyprawia PiS pod wodzą naczelnego psychola, a złe przeczucia latały po mnie całymi stadami pomimo wrodzonego optymizmu i niesłabnącej nadziei na (mimo wszystko!) lepsze jutro. Niestety, z każdym dniem i tygodniem  optymizm wraz nadzieją sukcesywnie zdychały  uśmiercane kolejnymi dawkami trującej „dobrej zmiany” i  dogorywały w absurdach pisowskiej  „demokracji”, włosy co i raz dęba ze zdumienia stawały, a ręce z bezsilności opadały. Z tym, że te ostatnie coraz częściej zaciskały się w pięści, a przygnębienie i markotność w ekspresowym tempie przeszły w fazę buntu i niezgody na kaczy autokratyzm. 
I tak w miejsce smutku rozpanoszył się wstyd. 
Palący, dławiący, wszechobecny wstyd, który w sprzyjających okolicznościach rychło może zmienić się w siłę napędową do działań niewiele ze wstydem mających wspólnego.

        Jest mi wstyd Polsko, za twoje „polityczne elity”, które ogłupione żądzą władzy same chyba nie wiedzą, co czynią nienawistnie pomiatając każdym, kto do owych „elit” nie przynależy. 

         Wstydzę się za „suwerena” tak łatwo dającego nabierać się na czcze obietnice, który karmiony ochłapami ochoczo i przy każdej okazji skanduje „Jarosław Polskę zbaw” nie bacząc, że tym samym ustawia się w pozycji stada baranów dobrowolnie prowadzonych na rzeź.

       Wstyd mi za Polskie Wojsko, które schowawszy honor głęboko w okopy bez szemrania przyjmuje komendę „na kolana” ilekroć szalonemu Antkowi przyjdzie  ochota taki rozkaz wydać.

           Ze wstydem patrzę na Kościół, który uparcie milczy i ani myśli bodaj jednym słowem zareagować na bezprawne poczynania władzy dając jej ciche przyzwolenie na wprowadzanie „religii smoleńskiej”, pogłębianie podziałów i sianie nienawiści w imię „chrześcijańskiego miłosierdzia”.

         Wstyd mi za PiSzydło i cały ten marionetkowy (nie)rząd kompromitujący Polskę samym faktem swojego istnienia.

          Wstydzę się  za prezydenta, szmacianą kukłę, bezwolną zabawkę w rękach kaczego despoty, niezdolną do niczego poza ślepym wykonywaniem poleceń płynących z Nowogrodzkiej. I za ten wieszak na ubrania, który za prezydentową robi oraz milczy uparcie głuchy na wszelkie wołania. 

          Wstyd mi, że niektórzy Polacy będący na tak zwanym urzędzie  bezwstydnie i po chamsku łamią  Konstytucję, ośmieszają nasz kraj za granicą uparcie sprowadzając go do europejskiego zaścianka i śmierdzącego hipokryzją ciemnogrodu. 

                Wstydno mi, że pisowskie kundle bez cienia żenady zbijają polityczny kapitał żerując na katastrofie smoleńskiej bardziej niż cmentarne hieny. 

            Wstydzę się tych groteskowych „apeli smoleńskich” odczytywanych do porzygu przy każdej okazji, a nie mających nic wspólnego z szacunkiem należnym ofiarom  katastrofy.

       Wstyd mi, że narodowe dobro, jakim są Powstańcy Warszawscy zostało w tak okrutny sposób poniżone przez palanta niegodnego butów im czyścić. 

           Wstyd mi za media narodowe gorsze od hitlerowskich „szczekaczek” i sowieckiej propagandy razem wziętych. 

             Wstydzę się za tych wszystkich światłych i mądrych ludzi, którzy bez mrugnięcia okiem dla doraźnych korzyści pozwolili choremu z nienawiści kurduplowi zrobić z siebie zakładników jego paranoidalnych obsesji kosztem  godności własnej i zwykłej ludzkiej uczciwości.

              Wstyd mi za opozycję, niepotrafiącą w żaden sposób dogadać się ze sobą, za jej zmarnowany potencjał i oddanie pola pisowskim psychopatom. 

             Wstyd mi, że mój kraj w imię prezesowskiego  „prawa i sprawiedliwości” staje się krajem bezprawia i niesprawiedliwości, a Trybunał Konstytucyjny sprowadzony został do poziomu publicznej kloaki, w którą każde gówno można wrzucić i nawet wody nie spuścić, że o ogłaszaniu wyroków nie wspomnę.

        Wstydzę się za bezwstyd parlamentarzystów bez skrupułów nabijających własną  kabzę  kosztem podatników, fundującym w zamian kolejne poronione ustawy, koszmarne pomysły i żenujące spektakle arogancji, buty i nienawiści.

             Wstydzę się  za Polskę pozwalającą pluć sobie w twarz  w imię „dobrej zmiany”, za Polaków skaczących sobie do gardeł, za rzekę kłamstw i oszustw z coraz bardziej niebezpiecznymi wirami autokratycznych zapędów Kaczelnika i jego pretorianów.

I wstyd mi, że ci „wybrańcy narodu”  żadnego wstydu nie odczuwają…

    Nie wiem czy wstyd ma jakieś granice, zapewne jakieś ma i trochę obawiam się tego, co może nastąpić  po przekroczeniu owych granic, bo nie tylko ja „wstydem słusznym płonę”. Nie wiem, jak długo jeszcze przyjdzie oczy odwracać i  głowę ze wstydu nisko opuszczać, ale wiem, że nadejdzie taki dzień, kiedy odpowiedzialni za ten burdel, ruję i poróbstwo staną przed Trybunałem Stanu i poniosą zasłużoną karę.

         Dlatego po raz kolejny mam dla PiSu skromne, choć stanowcze przesłanie - każda władza przemija, hańba pozostanie!
 
Choć buta od wstydu dziś jest potężniejsza,
wagi złych czynów w niczym nie umniejsza,
bo wstyd największy, gdy go nie ma wcale,
a chamstwo z pogardą są na piedestale.

Kto rękę na Polskę podnosi w bezprawiu
temu  kajdany z ciężkiego ołowiu!
Nie zazna on nigdy spokoju sumienia
i nie dostąpi win swych odpuszczenia!