Ducha nie gaście!
No, nie – jak już Magda Środa się załamuje, to koniec świata.
Nieustraszona, niezmordowana, niezłomna profesor Środa „czarno widzi
przyszłość”.
Na łamach „Gazety” pisze dlaczego. Wiadomo – ustawa o zgromadzeniach, Trybunał, szkoła będzie kształcić małych pisowców, paszporty zabiorą, od świata odetną, msze obowiązkowe dla wszystkich wprowadzą, cenzura wisi w powietrzu, kłamstwo historyczne się panoszy. To wszystko prawda, w dodatku wielu z nas nie może się nadziwić, że znaczna część społeczeństwa „tę nienormalność popiera”.
Na łamach „Gazety” pisze dlaczego. Wiadomo – ustawa o zgromadzeniach, Trybunał, szkoła będzie kształcić małych pisowców, paszporty zabiorą, od świata odetną, msze obowiązkowe dla wszystkich wprowadzą, cenzura wisi w powietrzu, kłamstwo historyczne się panoszy. To wszystko prawda, w dodatku wielu z nas nie może się nadziwić, że znaczna część społeczeństwa „tę nienormalność popiera”.
Zgoda, ale droga pani profesor, nie należy się załamywać. Proszę na
przykład zobaczyć, jacy oni – mając całą władzę w ręku – są nerwowi
i niepewni swego. Wystarczy jeden film, jedna wypowiedź, jeden
Olbrychski, Janda czy Lis, żeby zaczęli ich lżyć do trzeciego pokolenia
wstecz i wprzód.
Szlag ich trafia. Wystarczy, że człowiek mówi prawdę, a już chcą go
pozbawić doktoratu. Każdą krytykę uważają za „histeryczną”, każda odmowa
jest dla nich histerią. Gdyby czuli się mocni i pewni swego, toby nie
reagowali na każdy grymas, na każdą nieprawomyślność.
To oni nie potrafią ukryć radości, kiedy wstrętnej gazecie ubywa
prenumeratorów. To im, a nie opozycji, wydaje się, że to jest koniec
świata. Balcerowicz, Zagajewski, Tokarczuk, Zoll, Łętowska, autorytety,
profesura, artyści – kogo oni mogą przeciwko nim wystawić? Jana
Pietrzaka, Marcina Wolskiego i kogo jeszcze?
Kiedy prezydent Duda leci, pardon, udaje się do Sztokholmu
i tamtejszy premier prawi mu na „dzień dobry” kazanie o prawach
obywatelskich, to dokąd taki prezydent może jeszcze spokojnie polecieć,
pardon, się udać, żeby uniknąć „antypolskiej kampanii o rzekomym
zagrożeniu podstawowych wolności”? Do Brukseli? Do Wenecji? Do Moskwy?
Najważniejsze jest to, że władza w Polsce jeszcze ciągle musi liczyć
się ze sprzeciwem, gdy ten jest dla niej zbyt silny. Chcieli podnieść
pensje sobie – członkom rządu, posłom i senatorom. Poszedł hyr, że
dolewają sobie do koryta, Kukiz się skrzywił – i wycofali się. Chcieli
skierować do prac komisji średniowieczny projekt ustawy o aborcji,
tysiące kobiet wyszły na ulice z parasolkami – i co? „Zdystansowali się”
od projektu, czyli zamachu na pseudokompromis obowiązujący w tej
sprawie w Polsce i na gwizdek prezesa zamilkli na temat zaostrzenia
ustawy (oczywiście do czasu, wrócą do sprawy, ale nie od razu).
Kolejny przykład – zamach na wolność zgromadzeń. W obliczu protestów
w kraju i za granicą wycofali się przynajmniej z jednego draństwa, że
demonstracje rządowe i kościelne mają pierwszeństwo przed zgromadzeniami
obywatelskimi. Owszem, inne draństwa w projekcie pozostały, takie jak
odebranie uprawnień samorządom na rzecz rządowych wojewodów, ale jednak
krok wstecz musieli zrobić. Czasami można nawet pomyśleć, że władza
z góry wie, co nie przejdzie, a mimo to zapowiada taką bzdurę, żeby
potem „w geście dobrej woli” się z niej wycofać, a główny kierunek zmian
zachować.
Tego nie można wykluczyć, ale im mniej napsują – tym lepiej. Każde
takie ustępstwo przed zdrowym rozsądkiem czy przyzwoitością, każda
oznaka słabości rządzących powinna umacniać przekonanie, że protest
i sprzeciw mają sens. Wybitni historycy, którzy dobrze znali dzieje
naszego kraju – Tadeusz Manteuffel, Aleksander Gieysztor, Stanisław
Herbst, Małowist, Kieniewicz, wreszcie Karol Modzelewski – w dużo
gorszej sytuacji nie tracili nadziei. Pójdźmy ich śladem.
Daniel Passent