24 kwietnia 2016

Nie sztuka zrobić szpagat, sztuka z niego wstać....



                         Z biegiem lat, z biegiem dni przybywa nam doświadczenia, kilogramów, siwych włosów i różnych dolegliwości oraz chorób, które do spółki z NFZ, jak tylko mogą na różne sposoby urozmaicają nam życie. Pół biedy, gdy choróbska są dwa, góra trzy, można to wtedy jakoś zgrać w czasie i przestrzeni bez specjalnych zawirowań wpisując je w scenariusz szarej codzienności. Gorzej, gdy nazbiera się ich cała kolekcja, zwłaszcza tych przewlekłych, które wykluczają się wzajemnie w możliwościach i sposobach leczenia. Rzadko, bo rzadko ale zdarzają się takie kurioza medyczne i ja, niestety do nich należę.
                     Choroba ma to do siebie, że poza dolegliwościami bólowymi i dyskomfortem ogólnoustrojowym wymaga rozmaitych zabiegów medyczno-rehabilitacyjnych, przyjmowania różnych leków, najczęściej pod postacią tabletek, kropli, zawiesin czy iniekcji. W moim przypadku zawiesiny odpadają w przedbiegach, ale tabletki czy zastrzyki specjalnego wstrętu we mnie nie budzą, o ile nie są wielkości dropsa w rozmiarze XXXL czy pół litrową, bolesną szprycą.
                          I tak bladym świtem oraz koniecznie na czczo zażywam dwa specyfiki w odstępie pół godzinnym, co by jeden i drugi miały okazję wykazać się całościowo. Zaraz po spożyciu śniadanka kolejne dwa i luzik aż do południa. Potem kropelki i tylko jedna tabletka przed obiadem, zaś po obiedzie dwie i pół, a chwilę później znowu jedna i ziółka dość paskudne w smaku. Wieczorem trzy piguły i dzień zaliczony.
                Gorzej, gdy fronty szaleją, a pogoda razem z nimi, bo dochodzi doraźne wsparcie przeciwbólowe na bazie Tramalu, a wtedy moją gębę spokojnie można pokazywać na mapach pogody w miejscach spadku/wzrostu ciśnienia.
          Ale człowiek nie sznurek, wszystko wytrzyma. Nawet jest w stanie opanować paniczny strach przed upadkiem z wysokości dywanu, gdy mu się podłoga miejscami z sufitem zamienia, jeżeli akurat nie miota się bez sensu między furią, a zawałem. Ostatnio kolejny konował zainspirowany dość nietypowym przebiegiem typowej skądinąd choroby dopisał do listy leków „rż” następne dwa, w tym jeden koniecznie na czczo. Tym sposobem mam już trzy tabletki do łykania na czczo, z których tak naprawdę tylko w przypadku tej pierwszej spełnione są kryteria tzw. czczości,
więc żeby było sprawiedliwie każdego dnia inna piguła dostępuje zaszczytu pierwszeństwa w ratowaniu mojego zdrowia oraz całej reszty.
              Natomiast w kwestii rehabilitacji sprawa jest bardziej skomplikowana. Na łupanie w tak zwanym krzyżu dobrze robią zabiegi fizykalne, ale w moim przypadku odpadają na starcie, bo tytan w kręgosłupie i platyna w głowie wykluczają takie gry i zabawy. Co z tego, że moja fibriomialgia bardzo lubi ciepełko skoro nadciśnienie od razu pokazuje na co je stać i kolejnym udarem przed nosem macha złowieszczo? 
Z masażami też trzeba ostrożnie ponieważ francowata białaczka, jak wlazła w górne rejony przewlekłości, tak i nie chce odpuścić bawiąc się leukocytami wyjątkowo wrednie i nad wyraz złośliwie. 
                   Do tego wszystkiego muszę pilnować tętniaka, wagi w sensie nadwagi, ciśnienia, porżniętych piersi, kamicy nerkowej, niedowładu, opadającej stopy, zwyrodniałego biodra, cieśni garstka i tarczycy od kilku lat nieobecnej. 
Aha! I leukoplakii, która całkiem niedawno raczyła była dopisać się wbrew mej woli do chorobowej listy obecności tego, co jeszcze mam na stanie. A na dokładkę dostałam kategoryczny nakaz aby odżywiać się zdrowo, wręcz „ekologicznie”, co zważywszy na spożywane codziennie wiaderko ozdrowieńczo-chemicznych prochów brzmi nieco groteskowo.
                   W zaistniałej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak każdego ranka robić apel poległych i dokładnie sprawdzać, co mi w nocy poległo nie wstając razem ze mną. I jeżeli dystans z sypialni do łazienki pokonam w tempie szybszym niż prędkość żółwia polującego na sałatę, w dodatku przy znikomej ilości przekleństw i tylko przy jednym potknięciu, to początek dnia mogę uznać za bardzo udany!


19 kwietnia 2016

Znalezione w sieci...

Episkopatu wojna z kobietami

  Wanda Nowicka

 Episkopat zdecydował na wojnę ideologiczną. Opowiedział się zdecydowanie za projektem represyjnej ustawy stwarzającej ogromne niebezpieczeństwo prawnego zniewolenia kobiet. Episkopat bez najmniejszych wątpliwości, nie wykazując żadnej empatii, dla kobiet poparł ustawę, która naraża kobiety w ciąży na utratę życia i więzienie, zmusza do rodzenia nawet wtedy, gdy ciąża jest wynikiem gwałtu, albo gdy płód jest głęboko upośledzony.

ADVERTISEMENT
            Popierając bezwarunkowo antykobiecą ustawę, Episkopat komunikuje nam donośnie również coś, czego nie mówi wprost. Bez najmniejszego wstydu obnaża swoją bezradność. Przyznaje, że poniósł całkowitą porażkę. Ani katecheza szkolna, ani niedzielne msze, ani listy pasterskie czy homilie nie sprawiły, by Polki katoliczki przestały przerywać ciąże. Nikt bowiem nie ma złudzeń, że to głównie katoliczki usuwają ciąże, bo niekatoliczek jest w Polsce wciąż bardzo mało. Usuwanie ciąży jest w Polsce zjawiskiem masowym, co wykazały badania CBOSu, według których ciążę przynajmniej raz w życiu przerwało od czterech do sześciu mln.(!) kobiet. 
               Porażka Kościoła w przekonywaniu wiernych do życia zgodnie z naukami Kościoła stworzyła u hierarchów pokusę, by w tej sprawie pójść na skróty i zamiast skupiać się na katechezie, wywrzeć presję na władzach publicznych, by drakońskim prawem zmusiły katoliczki do rodzenia w każdej sytuacji, nawet gdy ciąża zagraża ich życiu. Jednak Polki nie chcą iść śladem uświęconej przez Kościół, włoszki Beretty Molli, która dobrowolnie umarła podczas porodu. 

            Polki nie chcą umierać podczas porodu, chcą rodzić bezpiecznie ze świadomością, że w przypadku komplikacji ciążowych lekarz będzie im niósł niezbędną pomoc medyczną, kierując się ich dobrem i wiedzą medyczną, a nie strachem przed prokuratorem. Nota bene niedawno znów córka Beretty Molli wystąpiła w Sejmie, zaś prezydent Duda otrzymał relikwię św. Beretty Molli, aby przypominała mu o antyaborcyjnej krucjacie Kościoła. 
                 O ile chęć Kościoła do wpływania na postawy katoliczek przy pomocy kodeksu karnego można jakoś zrozumieć, choć nie usprawiedliwić, w żaden sposób nie da się zaakceptować dążenia Kościoła do wpływania na postawy niekatoliczek. Zmuszanie osób niewierzących czy wyznawców innych religii do podporządkowania się dogmatom wiary katolickiej pod groźbą kary więzienia jest uzurpacją do nie do zaakceptowania. 
              Władze publiczne nie mogą tolerować roszczeń Kościoła do wpływania na prawo świeckie. Oczywiście w Polsce tak się dzieje, i jest to fatalna praktyka, że władza publiczna ulega Kościołowi w bardzo wielu sprawach. Jeśli jednak tym razem ulegnie i ustanowi prawo tak drastycznie pozbawiające kobiety ich konstytucyjnych praw, m. in. prawa do życia (art. 38), prawa do ochrony przed torturami i nieludzkim traktowaniem (art. 40), prawa do prywatności i decydowania o swoim życiu osobistym (art. 47), wolności sumienia i wyznania (art. 53), to będzie moment przełomowy i przekroczenie granicy, za którą jest już tylko państwo wyznaniowe. 
                 Jeżeli jednak Parlament i tym razem, podobnie jak to miało miejsce w 1993 r., ulegnie fanatykom religijnym i dla „nieświętego” spokoju złoży życie kobiet w ofierze, ta sprawa się tak nie skończy.
Kobiety mówią zdecydowane nie. 

             To już jest inne pokolenie, które nie pozwoli odebrać sobie praw. Regularnie odbywają się demonstracje przeciw zakazowi aborcji. Pojawiają się antyklerykalne akcje wychodzenia z kościołów podczas politycznych wystąpień księży. Grupy na facebooku, zwłaszcza dziewuchy dziewuchom, rosną z minuty na minutę. Obecnie jest już ponad 100,000 członkiń/ów. Powstał komitet obywatelski #ratujmykobiety, który zbiera podpisy pod projektem ustawy liberalizującej obecną restrykcyjną ustawę.
                Jeśli uda się Kościołowi tę bitwę wygrać i represyjna ustawa zostanie przegłosowana, o co nietrudno, gdy cały PiS oraz częściowo PSL, Kukiz i zapewne jakaś część PO poprze represyjne prawo, to będzie zwycięstwo krótkotrwałe. Aborcja może być jednym z najważniejszych tematów kolejnych wyborów parlamentarnych.
        Tymczasem wszystkich chętnych do zbierania podpisów zapraszamy do współpracy. http://www.ratujmykobiety.pl/

 


16 kwietnia 2016

Rozmowy z Matyldą o.....



- I co ty na to?! – Matylda, jak zwykle z impetem usiadła na fotelu 

- Na co? 

- Nooo… na prezydentową! 

- Bezdennie nijaka krętka blada w drogim opakowaniu – odpowiedziałam mało subtelnie

- Owszem, ciuchy ma niezłe, ale dlaczego milczy tak uparcie? – popatrzyła na mnie uważnie – w końcu jest Pierwszą Damą, więc chyba powinna od czasu do czasu dać głos? Chociażby w sprawie aborcji..

- Powinna, powinna, ale jak widać wybrała milczenie – machnęłam ręką

- Ciekawe dlaczego? – Matylda uparcie drążyła temat 

- Możliwe opcje są trzy. Albo pani Dudowej zakazano publicznych wystąpień w kwestiach społecznych dla „dobra” prezydentury , albo jest to jej forma protestu na bierność i mierność osobistego współspacza – zagięłam kolejny palec -  albo pomimo szumnych zapowiedzi jej strach przed prezesem jest większy niż mężowski.

- Wychodzi na to, że praktycznie została ubezwłasnowolniona! – Matylda aż podskoczyła z irytacji – I co? I tak już do końca będzie  robiła za prezydencką ozdobę na świątecznych laurkach i oficjalnych wystąpieniach?

- Pięć lat nie wieczność i jak dobrze ściśnie  poślady, to jakoś wytrzyma. – nie odmówiłam sobie odrobiny sarkazmu - Pytanie tylko jakim kosztem? 

- Otóż to! Obawiam się, że pani prezydentowa słono zapłaci za polityczne ambicje swojego męża, ale widziały gały, co brały… - w głosie Matyldy nie było słychać współczucia – ale nawet najdroższe ciuchy takiego blamażu  nie przykryją.

- Szczerze mówiąc nie specjalnie jej współczuję, dorosła jest i podobno inteligentna, więc niech ponosi konsekwencje swoich decyzji -  wzruszyłam ramionami – ale prezydenckiej córki trochę mi żal.

- Bo?

- Bo to młoda dziewucha, która dopiero życie zaczyna, a już na starcie rodzice zafundowali jej nielichą sromotę w pełnym wymiarze! Zamiast szacunku i splendoru należnego głowie państwa - kpiny, lekceważenie, pogarda.A takie błoto pryszczy z rozbryzgiem i na długo do człowieka przylega...

- Fakt, rodziców się nie wybiera i teoretycznie dzieci nie odpowiadają za ich uczynki, ale kompromitujący smrodek tej prezydentury długo będzie ciągnął się za nią i za całą rodziną – Matylda ze smutkiem pokiwała głową

- „Wstyd mi za ciebie. Nis­ko upadłeś. Tańczysz, jak ci zag­rają. A kiedy mówią skacz, py­tasz, jak wysoko.”, to chyba ze  Stephena Kinga? – spojrzałam na nią pytająco – ciekawe czy kiedykolwiek prezydent usłyszy te słowa od swojej córki?

- Może już usłyszał. Od żony – Matylda uśmiechnęła się ironicznie – i może właśnie dlatego Pierwsza Dama milcząco wyłamała się z tego politycznego kontredansu…

14 kwietnia 2016

Prosty przePiS na polityczny zwis...



                   Przez ostatnie 26 lat żyło się w Polsce jakoś w miarę. Skandali i afer było w miarę. Politycznych wałków i przewałek – miarę. Gospodarka i PKB – w miarę. Zadowolenie Polaków – w miarę. I niezadowolenie tychże również w miarę. Wszystko kręciło się jakoś w miarę i na miarę niełatwych w końcu czasów.

Aż nastał pamiętny rok 2015 i PiS wygrało wybory. I od razu dostało się nam PONAD. 
Wszelką miarę. 
A może i więcej.

            Niemalże każdego dnia jesteśmy częstowani nowymi, coraz bardziej szokującymi pomysłami rządzących, a przede wszystkim sposobem ich realizacji. Chamstwo, prostactwo, obskurantyzm oraz niewyobrażalny wręcz  tupet rządowych pajacyków i pisowskich posłomatołków ani na chwilę nie pozwalają zapomnieć, że oto w naszym kraju nastąpiła zmiana, którą jako „dobrą” tylko idiota nazwać może. To wyborcze hasło od początku zakrawało na jawną kpinę, a od października zeszłego roku prezes i jego pretorianie, dzień w dzień z maniackim uporem chcą udowodnić, że ciemny naród każdą podłość i głupotę kupi, o ile zostanie ubrana w błyszczący fałszem „patriotyzm” i zakłamaną religijność. 
            To, że Jego Kaczyńskość ma wyjątkowy dar do aranżacji sytuacji trudnych i zmieniania ich niemalże natychmiast w beznadziejne nie jest niczym nowym. Ale jawne dążenie do eskalacji konfliktów na bez mała każdym ugorze polityczno-gospodarczym zakrawa już na działania człowieka, który owładnięty nieposkromiona chęcią zemsty i władzy stracił kontakt z rzeczywistością. Nie jeden psychiatra miałby tu duże pole do poPiSu. W dodatku  wirus obsesji Jaśnie Opętanego Predzia skutecznie infekuje sporą część społeczeństwa głuchego na głos zdrowego rozsądku i ślepego na oczywistą oczywistość podawaną w formie konkretów, faktów, zdarzeń i wydarzeń.   
           Pospolita tłuszcza nakarmiona 500+ oblizując się łakomie tylko czeka na kolejne resztki z pańskiego stołu nie bacząc, że za chwilę kukiełki predzia  zafundują nam bolesny powrót do przeszłości, z tym że w wydaniu totalnie totalitarnym i głęboką zapaścią gospodarczą. Odkąd ludzie maja kolorowe telewizory zapomnieli, co jest czarne, a co białe. Wolą mieć niż być, pełny kałdun  i nowego smartfona mając za życiowy drogowskaz.Nawet za cenę upodlenia.

Z chwilą objęcia rządów przez PiS na Polskę sypią się kłopoty niczym starożytne łakocie z rogu Amaltei, a obciach na całym świecie mamy już zapewniony w pełnym zakresie.

               Furda Komisja Wenecka, furda rezolucja UE, furda wszelkie autorytety! W Polsce prawo i sprawiedliwość będzie na modłę Kaczyńskiego, a komu się nie podoba, to droga wolna. Do pierdla albo w dzicz. Logiczne myślenie jest dla (p)osłów PiS niedostępne, jak zakonnica w pasie cnoty, wystarczy spojrzeć, jak kontrolka głupoty pulsuje im na czole jaskrawą czerwienią, ale to wcale nie oznacza, że reszta Polaków też cierpi na zaćmę umysłową i skręt kiszek szarych komórek. Nie każdemu z wiekiem IQ spada niczym strzałka szybkościomierza w zdezelowanej syrence i na szczęście są jeszcze w tym kraju ludzie, którzy mają śmiałość myśleć inaczej niż predzio i jego sekta. I tuszę, że są ich miliony, choć wielu jeszcze „uśpionych”, ale  takie skandale, jak chociażby ten dzisiejszy w końcu skutecznie wybudzą  ich z obywatelskiego letargu.
                    To czwartkowe  posiedzenie Sejmu niewątpliwie przejdzie do historii jako symbol politycznej hucpy, wstydu i legalizacji jawnego oszustwa. Zachowanie marszałka Kuchcińskiego było poniżej wszelkiej  krytyki, ale stawiam fistaszki przeciwko frankom, że prokuratura, do której wpłynie zawiadomienie o tym godnym ubolewania fakcie palcem w bucie nie kiwnie i włos mu z głowy nie spadnie. Co do „czterorękiej” posłanki takiej pewności już nie mam. Natomiast nie zdziwię się wcale jeżeli (p)rezydent już jutro ułaskawi Morawieckiego - seniora. Tak, na wszelki wypadek.


Drogi Wyborco ! Gdy ktoś się na ciebie wypina nie marnuj okazji i kopnij go w tyłek.
 Mocno.

10 kwietnia 2016

Wampiryzm made in Poland…



               Kolejna rocznica katastrofy smoleńskiej i kolejna iskierka nadziei, że ta tragedia zamiast dzielić pozwoli na złapanie cienkiej nici porozumienia ponad podziałami. Może po sześciu latach wzajemnych oskarżeń, skakania sobie do gardeł i różnorakich teorii spiskowych zaświta w końcu w niektórych głowach, że tego, co się stało nie da się już odwrócić, a żerowanie na śmierci 96 osób do niczego dobrego nie doprowadzi? Patrząc na relacje z dzisiejszych obchodów, słuchając wypowiedzi przedstawicieli różnych partii, i tak zwanych zwykłych ludzi namacalnie wręcz poczułam, jak owa iskierka gaśnie w agonalnych podrygach.
                        Niestety, polityczne pokłosie tej narodowej tragedii z biegiem czasu jeszcze ostrzej i wyraźniej wydobywa na światło dzienne najgorsze z możliwych cech przypisanych człowiekowi: podejrzliwość graniczącą z obsesją, wyrachowanie, histerię podszytą bezdenną głupotą i cyniczną manipulację wykorzystującą uczucia i emocje elektoratu do własnych celów, niskich i przyziemnych.
           PiS-owi wcale nie chodzi „o prawdę”, bo ta jest dla Kaczyńskiego bardzo niewygodna, wcale nie chodzi o rzeczywiste wyjaśnienie przyczyn katastrofy, bo i one okazały się zbyt trywialne, i jakby oczywiste. Chodzi o przekonanie  wszystkich Polaków, a przy okazji  całej reszty świata, że winę za Smoleńsk ponosi tylko i wyłącznie rząd PO-PSL, a konkretnie Donald Tusk. Wskazanie i skazanie winnego jest wręcz niezbędne Kaczyńskiemu do uciszenia własnego sumienia, które widocznie mocno go uwiera skoro od lat nakręca spiralę nienawiści i podziału rodaków na bazie katastrofy smoleńskiej. W dodatku prezes i jego gwardia zachowują się tak, jakby 10 kwietnia roku pamiętnego zginął tylko jego brat z żoną i nikt poza tym. PiS bez skrupułów zawłaszczył na własne potrzeby śmierć prawie setki osób nie bacząc na to, że chocholi taniec, jaki z upodobaniem wykonuje na ich grobach za każdym razem otwiera rany w sercach tych, którzy oprócz Jarosława stracili pod Smoleńskiem najbliższych.
                 Dzięki  prezesowi w smoleńskim kotle wrze coraz bardziej i na wierzch grubą warstwą wypływają  cuchnące nienawiścią szumowiny, które  szeroką strugą rozlewają się po Polsce niosąc ze sobą wrogość, agresję i polityczne pieniactwo pogłębiające wszelkie możliwe konflikty i podziały.
            
Dlatego rękoma i nogami podpisuję się pod słowami Krystyny Kofty i razem z nią pytam:
Kto najbardziej skorzystał na tej katastrofie, czyje ambicje się teraz spełniają? Panie prezesie Kaczyński, pytam czy te czarne msze mściwości, które się odbywają, to naprawdę "tylko" efekt poczucia winy, za namawianie brata do lotu, za wszelką cenę? Czy "tylko" nieposkromiona żądza władzy?