26 lutego 2015

Danse macabre z obolałym biustem w tle...



                 Od miesiąca walczę z piersią. Własną,  bolącą i w dodatku lewą. Z małego „nic takiego” zrobił się ostry stan zapalny, z potężnym obrzękiem w pakiecie i bólem chwilami trudnym do zniesienia. Nie jestem masochistką i już po pierwszej nieskutecznej  próbie domowego leczenia w szybkim tempie wylądowałam u lekarza rodzinnego, który na widok tego, co zobaczył najpierw zaniemówił na chwilę, a zaraz potem zaordynował  antybiotyk  i w krótkich abcugach wykopał do chirurga, tak zwanego - miękkiego. Ten z kolei, nie zważając na przekleństwa płynące z ust mych korali pierś wymacał starannie, terapię antybiotykiem utrzymał w mocy dokładając okłady z szałwii i lodu oraz życzenia rychłego polepszenia. 
             Jak powszechnie wiadomo żeby było lepiej najpierw musi być gorzej i w moim przypadku dokładnie tak było. Lód nie zdał egzaminu, ale antybiotyk i szałwia w końcu wzięły się do roboty i po tygodniu odetchnęłam z nieśmiałą ulgą, że koniec mej mordęgi już blisko. Radość trwała pię dni i zaś rozpoczęła się piersiasta  „polka-galopka z przysiadami”, tym razem dużo bardziej dotkliwsza. I znowu chirurg , SOR, kolejny antybiotyk na zmianę z prochami przeciwbólowymi, pierś na temblaku, okłady i nieprzespane noce. W końcu zapalony kawałek mojego biustu odpuścił na tyle, że można było zrobić USG, oczywiście na cito, na które czekałam raptem 4 dni. Szczęśliwa jak prosiątko w deszcz pobiegłam w niemrawych podskokach do przychodni, gdzie bardzo miły pan doktor z uroczym uśmiechem powiadomił mnie, że moje skierowanie diabli wzięli i nie wiadomo gdzie ponieśli, więc jeśli  zależy mi na badaniu, to muszę owo skierowanie odnaleźć, czyli poszukać w rejestracji. Popatrzyłam na niego, jak głupi na głupszego i równie uroczo, aczkolwiek zjadliwie odpowiedziałam, że ani myślę biegać po schodach tylko dlatego, że mają tu bajzel jak na ruskim straganie po promocji staników! O ile mnie oczy nie mylą, to na biurku pana doktora stoi wynalazek niejakiego Bella, więc niech się nim posłuży, a panienki z rejestracji niechaj rychło swoje zaniedbanie nadrobią, bo mogę wyjść „stych nerf” i będzie nieprzyjemnie. Obeszło się bez awantury z przytupami,  pan doktor widocznie uznał moje racje, ostro pogonił rejestrację i w niespełna kwadrans mogliśmy przystąpić do działań zasadniczych.
         Bolało jak diabli, łzy płynęły ciurkiem, a ja ze wszystkich sił starałam się nie pogryźć doktora, kabli i nowej głowicy. Trwało to i trwało, bo doktor okazał się być sumiennym konowałem i ultradźwięków mi nie pożałował sprawdzając wszystko nad wyraz dokładnie. Ale nosem kręcił i mamrotał coś niewyraźnie, co zapewne dobrą wróżbą nie było. Na pytania odpowiadał skąpo i bardzo dwuznacznie; „ może dalej antybiotyk, może biopsja, a może od razu skalpel…”. W każdym razie zalecił mi natychmiastową wizytę u chirurga prowadzącego i bycie dobrej myśli. Osobiście zadzwonił do rejestracji i zaklepał termin już na następny dzień obiecując, że opisany wynik USG na pewno będzie oczekiwał w mojej karcie.
 A otóż nie czekał i po raz drugi wciągu dwóch dni usłyszałam, że mam zejść do rejestracji, bo pan chirurg żadnego wyniku w karcie nie ma, a jak nie ma, to nie może nic zrobić i następny proszę! 
         Ożesz nać urwana z podwiniętym chwostem! Tym razem nie byłam ani grzeczna, ani uprzejma. Dałam folgę wściekłej harpii, która od wczoraj kotłowała się we mnie i głośno oraz bardzo dobitnie powiedziałam, co myślę o takim traktowaniu pacjentów:
-  Szanowny panie doktorze! nie przyszłam tu trenować biegania po schodach. To po pierwsze. Po drugie, jak panu nie wstyd kobietę, jakby nie patrzeć dojrzałą, w dodatku obolałą ganiać po piętrach z powodu waszego zaniedbania?! Po trzecie: przypominam, że to pan jest tu dla mnie, a nie ja dla pana i łaski żadnej  pan mi nie robi. Po czwarte – po co jest tutaj, ta niewątpliwie urodziwa dziewoja w pielęgniarskim fartuszku? Dla ozdoby, czy może w pracy? – jad skapywał z każdego mojego słowa i chyba rzeczywiście wyglądałam jak rozjuszona wadera, bo w trymiga i wynik się znalazł, i nigdzie biegać już nie  musiałam, a i pan doktor  mocno z tonu spuścił.
              To, że ciężko wzdychał nad moją klatką z piersiami  nie zdziwiło mnie wcale, ale że nie bardzo wiedział, co dalej już tak. Gołym okiem było widać, że moja pierś zabiła mu niezłego klina, więc na wszelki wypadek włączył kolejny antybiotyk  i dał skierowanie do szpitala. Na szczęście są jeszcze inni lekarze, którzy zawód wyuczony traktują poważnie i zamierzam odwiedzić jednego z nich. 
Tak na wszelki wypadek.

16 lutego 2015

Zafatrany manieryzm artefaktem podparty…



          Dziwnym trafem coraz częściej spotykam ludzi, których dopadła niezrozumiała dla mnie do końca przypadłość, którą na własny użytek nazywam „upierdliwą takomanią”. Satiacje  semantyczne były, są i będą obecne w komunikacji werbalnej ale to, co ostatnio daje się zauważyć, wprost woła o pomstę do  lingwistycznego nieba. 
           Natręctwa słowne nie są czymś nadzwyczajnym i od dawna goszczą w każdym języku, chociażby sławetne już Cześnikowe „mocium panie”. Niektóre osoby ze starszego pokolenia do dzisiaj często posiłkują się słownymi wtrętami, które mimo wszystko ubarwiają ich opowieści. „Proszę ja ciebie”, mianowicie” czy „nieprawdaż” dodawane w każdym zdaniu choć denerwujące, mają swój urok: „Co słychać proszę ja ciebie? Zapraszam na kawę, proszę ja ciebie, we wtorek, proszę ja ciebie najlepiej popołudniu, będzie proszę ja ciebie kilka osób”, „ Kupiłem mianowicie bilet do Kutna, oczywiście mianowicie w przedziale dla palących i jak zwykle mianowicie przy oknie”, „ Wczoraj nieprawdaż spotkałam koleżankę, której nieprawdaż nie widziałam od lat, i muszę powiedzieć nieprawdaż, że ciągle nieprawdaż wygląda świetnie”.
          Inaczej wygląda sprawa, gdy człowiek młody, a nawet nieco starszy z uporem maniaka każde zdanie kończy zwrotem – co nie?  „ Chcę złożyć podanie, co nie? , żeby się zarejestrować, co nie? , zasiłek mi potrzebny, co nie?” Słuchając takiego conienia człowiek nie wie czy ma zaprzeczyć, potwierdzić, czy tylko słuchać z głupim wyrazem twarzy. 
       Jeszcze gorzej jest z „bynajmniej”, które nie wiedzieć czemu ostatnio stało się bardzo modne wśród sieciowych quasi intelektualistów. Uroczą skądinąd partykułę wzmacniającą przeczenie wielu ludzi użytkuje całkowicie odwrotnie: „zaufaj mi bynajmniej”, „miał bynajmniej lekką śmierć”,” ja bynajmniej jestem uczciwy”. 
Tylko siąść i płakać…

    Osobny temat, to wulgaryzmy tak rozpowszechnione w naszym języku, wszechobecne i dominujące. Nie mam nic przeciwko wulgaryzmom jeśli są użyte w odpowiedniej sytuacji i umotywowane. Czasami człowiek przeklnąć musi, bo inaczej się udusi! Ale powszechne i namiętne używanie słów na "k" i "ch" w każdym zdaniu to już żałosna przesada. A przecież podobne dialogi można usłyszeć na każdym kroku: "Ona: Wiesz k.....a poszłam po chleb, a ta k....a sprzedawczyni mi powiedziała, że k....a stary, no i myślałam, że się zaj....ę, no i co ty na to k...a. Na co on: A co się k...a przejmujesz, kupisz gdzie indziej, albo k…a  wj....y stary."

         Jakże blado i mizernie wypadają w porównaniu z soczystymi wulgaryzmami Witkacego, mistrza zabaw ze słowem niecenzuralnym: "zafatrany glamzdoń, ścierwa jej mać, lafirynda zafądziana, sturba twoja suka, sflądrysyny dudławe, psia ich suka zaskomrana, spurwiały mózg, chrówno sobacze".

       Teraz cała Polska bez skrępowania rzuca mięsem i w ten sposób ku**a bez problemu weszła nawet na salony, zagnieździła się w mediach, gdzie celebryci i politycy bez żadnej krępacji podpierają się wulgaryzmami, które coraz rzadziej zagłuszane są czarownym sygnałem „piiiiip”.                
       Żyjemy w czasach, w których wszystko trzeba podkreślić mocnym słowem, inaczej jest bezwartościowe. Nie jestem zwolenniczką przesadnego puryzmu i hiperpoprawności językowej, ale do diabła jakieś zasady chyba obowiązują??? 
Dlatego raz po raz Przyborą słodzę uszy swoje…

      Tym bardziej, że ostatnimi czasy na czoło peletonu „spruwiałych” natręctw zdecydowanie wysunęła się upierdliwie męcząca „takomania”, dzieląc swoim „takiem”, i tak już podzielone społeczeństwo. Dla jednych „tak” na końcu każdego zdania zdaje się pachnieć oryginalnym lookiem i światowym blichtrem, dla innych jest dowodem ilorazu inteligencji  na poziomie kałuży. 
       „Niechlujstwo językowe, jak każde inne, tak? Panoszy się bezkarnie w całym kraju, tak? Szczególnie w mediach, tak? Wśród celebrytów, tak?” 
    Cholery i piegów można dostać, gdy słyszy się, to cholerne -  tak, które czytane wspak, to nic innego jak kat! 
I zewsząd jesteśmy katowani tym „takiem”, oj! tak:



Czy mówisz twierdząco, czy pytasz cokolwiek,
czy zdaniem złożonym, czy podmiotu tam brak,
ty zawsze dokładasz, bo myślisz że władasz
językiem jak szablą... taaak?

Czy mówisz do quorum, czy w ucho jednemu,
czy z myślą logiczną, czy sensu ci brak,
czy płynnie, czy dukasz, czy chwalisz, czy brukasz,
ty zawsze dołożysz nachalne to... taaak?

Choć słówko to krótkie, z nim mędrca udajesz
i z błyskiem bufona nie powiesz go wspak.
I chcesz by uznano, choć głupia - twą rację,
natręcie z manierą... taaak?

Mam radę dla ciebie, ekspercie na niby,
zadufku, co myślisz, żeś jest debe-ściak.
Zabieraj się, spadaj z niechlujnym, chlapiącym,
okrutnym dla uszu swym... taaak?


Zacznijmy w końcu panować nad wyrazami,

 niech wyrazy przestaną panować nad nami!


9 lutego 2015

Rozmowy z Matyldą o...



- Coś tak spuściła nos na kwintę? – Matylda była w wyjątkowo dobrym humorze – stało się coś?

- Niby nic, ale trochę mi smutno – westchnęłam głośno – zastanawiałaś się kiedyś dlaczego ludzie najpierw ci pomogą, wyświadczą przysługę, a potem latami to wypominają?

- A więc, tu leży pies pogrzebany! – zmarszczyła zabawnie nos – dlatego uważam, że im mniej  masz długów wdzięczności  tym zdrowiej dla każdego!

- No, ale żyje się wśród ludzi i trudno uniknąć takich sytuacji. – popatrzyłam na nią żałośnie

- Ale można je ograniczyć do niezbędnego minimum! – szczupły palec Matyldy celował w sufit – do bardzo, bardzo niezbędnego minimum, żeby nie wisiały na tobie wyrzuty sumienia, że jesteś komuś coś winna, bo akurat miał chwilę dobroci dla zwierząt.

- Przecież to bez sensu! – wzruszyłam bezradnie ramionami – jeżeli mogę komuś pomóc, to pomagam i niczego w zamian nie oczekuję!

- I dlatego teraz jest ci głupio, smutno i byle jako – znajomy ton wyższości zabrzmiał w jej głosie – moja droga, im większe ma ktoś mniemanie o sobie, tym bardziej będzie domagał się wdzięczności! I nie pozwoli ci o tym zapomnieć, a wiesz dlaczego?

- Bo w ten sposób karmi swoje ego?

- I próżność! oraz utwierdza się w przekonaniu, jaki to jest cudownie wspaniałomyślny, dobry etc. – dokończyła z rozpędu – i nic na to nie poradzisz. Owszem, wyświadczą ci przysługę, ale na każdym kroku, przy każdej okazji będą to wypominać i przypominać żebyś broń Boże ani na chwilę nie zapomniała, co im zawdzięczasz.

- Nie załamuj mnie – zdążyłam się zdenerwować – a co z bezinteresownością, zwykłą ludzką życzliwością, bo altruizm to chyba za duże słowo?

- A co ma być? – w oczach Matyldy bez trudu mogłam wyczytać ironiczną pobłażliwość – od dawna sukcesywnie tracą na wartości. Mechanizm „ty mnie - ja tobie” działa bez zarzutu i niestety coraz lepiej. A jeżeli nie są to rzeczy wymierne materialnie domaga się  posłuszeństwa i pokornej uległości, bo przecież „tyle mi zawdzięczasz”! Słyszałaś to kiedyś?

- Kilka razy, nawet całkiem niedawno – smętnie pokiwałam głową – wychodzi na to, że najlepiej trzymać ludzi na dystans, o nic nie prosić, wystrzegać się drobnych grzeczności, bo prędzej czy później obrócą się przeciw tobie?

- Mniej więcej, z tym że bez przesady – odpowiedziała chłodno – naucz się w końcu, że nie każdy nosi serce na dłoni, a to co mówi nie zawsze jest prawdą, że o szczerych intencjach nie wspomnę. Domagając się wdzięczności można szybko stracić przyjaciół i jeszcze szybciej zyskać  wrogów.

8 lutego 2015

Dawnych listów czar...



                   Odkąd homo sapiens zszedł był z drzewa i zaczął produkować dźwięki zbliżone do komunikacji werbalnej zapragnął porozumienia z innymi nie tylko w bezpośrednim kontakcie ale i na odległość. Początkowo były to prymitywne obrazki kute na ścianach jaskiń, ryciny, z czasem malowidła, które stopniowo przekształciły się w słowo pisane. Przez wieki listy były jedyną formą łączności i przekazywania informacji, a co najważniejsze - wyrażania uczuć. 
              Stare, miłosne epistoły są skarbnicą słów i zwrotów, które w prosty, ale jakże piękny sposób opisują afekty i emocje z nimi związane. Tęsknoty duszy, namiętne żale, czy miłosne  fascynacje ubrane w proste z gruntu słowa, niosły na papierze swoje przesłanie do ukochanej osoby dając wyraz miłości i przywiązania. 

„Jedyna pociecho duszy i serca mego! Nie co dzień, ale co minuta rad bym się pytał o zdrowie twoje, moja śliczna panno, bez której widzenia ledwo żyć już mogę..”

„Od chwili rozłączenia się naszego zawsze jestem smutny. Rychłoż czas ten nastąpi, gdy wolny od wszelkich trosk Tobie jedynie wszystkie moje chwile poświęcę: gdy cały zajęty miłością myśleć będę o rozkoszy powtarzania Ci i dowodzenia jak jesteś mi drogą…”

„Już z łóżka ulatują me myśli do Ciebie, Ukochana Moja, nieśmiertelna kochanko. Czasami wesołe, czasami smutne od losu oczekujące czy też nas wysłucha. Żyć mogę albo całkowicie z Tobą, albo wcale. Inna nigdy nie zdoła posiąść serca mego…”

„Najczulsza, Najmilsza Moja Ukochana! Na mimozie koło domu w ostatnich dniach zakwitła mała gałązka. Rano złoci się w słońcu na tle białego muru. Miękka jak Twój śpiący oddech na moim ramieniu. Jest noc, a ja czekam aż zadzwonisz, psy śpią koło mnie, gramofon gra, tęsknota mnie otula…”

Ale nie tylko o miłości pisano tak pięknie…
Dawniej słowo było nośnikiem, jakim dzisiaj jest telewizja i Internet. Sprawy zwykłe i codzienne również opisywano, tak barwnie i plastycznie, iż wystarczy przymknąć oczy by przenieść się w owe czasy, gdzie:

Okropność istna nam nastała! Kotka jedna okociła się na środku łóżka trzema kociętami w gościnnym pokoju i oczy już otwierały, kiedy się je znalazło(…) Jabłek urodzaj taki, że połowa na sprzedaż bez przerobienia pójdzie(…) Służba coraz krnąbrniejsza, że twardą ręką trzymać trzeba żeby całkiem nie rozbisurmaniła się nadto. Od rana do wieczora takam zajęta była żem zeszłego dnia pisać do ciebie nie zdołała.”

”Kochany Michale!
Pewnie się zdziwisz, że wuj,  którego dotąd uważałeś co najmniej za oryginała, jeżeli nie za egoistę i skąpca, posyła ci pieniądze i list, zakrawający na kazanie albo życzliwą połajankę. Co prawda, do chwili obecnej byliśmy ze sobą z daleka; przyznasz jednak, że nie z mojej winy. Pisywałeś do mnie rzadko, odwiedzałeś jeszcze rzadziej,  ja też nie widząc gwałtownej potrzeby, nie narzucałem się. Dziś, sądząc, że nadszedł czas wprowadzenia cię między ludzi i uzupełnienia twej edukacji, śpieszę z pomocą i radą. Do ciebie należy i jedno, i drugie zużytkować w sposób najwłaściwszy.”

„We środę byłam w Freistacie – wyjątkowy był dzień. Tak, że ze wszystkimi osobiście się widziałam. Ojciec Twój świetnie wygląda – opalony jak Cygan. Opowiadał mi, że był u lekarza, bo tak sobie przy słońcu opalił plecy, że lekarz musiał mu je nasmarować, bo go bardzo przypaliło. Ach, udany był to dzień – tylko w Krakowie się popsuło, bo nas wysadzili – i po 5 RM kary zapłaciliśmy. Mama się martwiła, bo dopiero o 12 w nocy wróciłam z Karolką.  Ojciec z Jurkiem wyjechali we wtorek, więc Jurka nie mogę pozdrowić, a Marysi jeszcze nie widziałam i jak ją zobaczę, to dopiero oddam jej Twoje pozdrowienia. Co do spirytusu, to nie wiem, czy będzie, bo nasze towarzystwo też tego szuka na niedzielę, przecież Tobie lepiej o to się wystarać niż mnie.”

W dzisiejszych czasach, w erze komputerów i powszechnej cyfryzacji słowo coraz bardziej wychodzi z mody. Zastąpione zostało różnoraką grafiką bez skrupułów wykorzystującą „siłę przekazu obrazu”, zza którego słychać coraz głośniejszy chichot historii, która uparcie zatacza swój krąg pomału, ale skutecznie przenosząc nas z powrotem do czasów pisma obrazkowego.
Dzisiaj papeteria i pióro zastąpione zostało sms-em czy mailem, nie przelewamy już słów na papier, bo i po co? Przecież treść i wszelkie emocje można szybko i bez wysiłku przedstawić za pomocą kilku obrazków:

Jutro wylatuję:fly: na wakacje:wczasy:  z nadzieją, że pogoda dopisze :zolte: . Ostatnio ciągle padało, :pada:nudno było :nuda:i smutno:zlezka:. W planach mam:
 pływanie
 spacery
 i dużo książek do przeczytania,
 bardzo możliwe, że wraz ze znajomymi wybiorę się na wycieczkę rowerową, , a być może i na zabawę:party:,:szampan: :impra: Mam też nadzieję na zrobienie ciekawych zdjęć
Napiszę:creator2: albo zadzwonię :zadzwon:do ciebie po dotarciu na miejsce, teraz ściskam :przytul:i mocno całuję :buziak:.  
Twój Kotek gify koty


 
No, cóż! Gdybyśmy nie szli z duchem czasu, to kuchenkę gazową do dzisiaj podpalalibyśmy krzesiwem, ale trochę żal, że żyję w czasach, w których dla większości pisanie listów należy do zapomnianej przeszłości.