24 października 2015

Rozmowy z Matyldą o...



- Pójdziesz na wybory? – Matylda, jak zwykle z impetem usiadła na fotelu

- Głupie pytanie! Jasne, że tak!

- I oczywiście wiesz na kogo głosować?

- Z tym akurat mam kłopot – odpowiedziałam zgodnie z prawdą – niby wybór duży, a wybrać nie ma kogo. Wszyscy, jak jeden mąż i jedna żona, w tę samą dutkę dują, gruszki na wierzbie obiecują, byleby dostać się do żłobu i własne lody kręcić…

-Otóż to! Same oszołomy, kombinatorzy i krętacze! Dlatego  postanowiłam oddać swój głos na geja!  – popatrzyła na mnie prowokująco – jakieś kryterium wyboru trzeba mieć, te wszystkie programy polityczne o kant tyłka można potłuc, więc stawiam na gejów!

- A skąd wiesz, kto jest gejem? – spytałam zaskoczona – do tej pory tylko Biedroń pochwalił się tym głośno..

- Ha! Takie rzeczy wyczuwam psim swędem – Matylda uśmiechnęła się rozbrajająco – intuicja, kochana. Babska intuicja, która jak do tej pory nigdy mnie nie zawiodła.

- A co ci przyjdzie z wyboru geja?

- Satysfakcja, że głosu nie zmarnowałam  i trochę nadziei, że chociaż przez chwilę będzie inaczej, może nawet lepiej..

- Geje ci to załatwią? – patrzyłam na nią zdumiona – niby jak?

- Nie są agresywni i lubią kobiety! – Matylda aż poczerwieniała z emocji – no i mają dar przekonywania!

- Taa… są to niewątpliwie potężne argumenty żeby zostać posłem – lekceważąco wzruszyłam ramionami – kłamać i udawać też nieźle potrafią, czyli potencjał polityczny w pełni  zabezpieczony..

- Czepiasz się! Mamy demokrację i wolność wyboru – oczy Matyldy pociemniały ze złości – A co?!  może mam zagłosować na  żeńską wersję Shrek’a w popisowej garsonce? 

- Bój się kija, kobieto! Tylko nie to! – aż się wzdrygnęłam z obrzydzenia – to już lepiej na tego geja..

- Sama widzisz! Zawsze to mniejsze zło! No właśnie, ciekawa rzecz… ciągle wybieramy mniejsze zło, a wygrywa  to większe? Dlaczego?! – Matylda popatrzyła na mnie bezradnie

- Bo ludzie wyłączyli myślenie i pozwalają sobą manipulować, a  chore na władzę  psychole skwapliwie to wykorzystują. 

- To co teraz będzie?

- A co ma być? – bezradnie rozłożyłam ręce – pisokracja, teokracja, płacz i  zgrzytanie zębami.

18 października 2015

Łgarstwa, buta i obietnic kupa…



                  Ostatnia prosta przed wyborami, fala wyborczych obietnic narasta z siłą tsunami, a przeciętnego Kowalskiego mdli od tego coraz bardziej i skutecznie zniechęca do głosowania. Jakiegokolwiek i na kogokolwiek! To, co serwują nam politycy w swoich wystąpieniach medialnych sprawia, że coraz częściej miewam odruchy wymiotne, że o wstręcie i obrzydzeniu ogólnoustrojowym nie wspomnę.
                   W przedwyborczych kłamstwach, jak zwykle prym wiedzie  PiS, który od swego zarania na fałszu i obłudzie stoi i niestety, coraz bardziej pogrąża się w oceanie łgarstw ciągnąc za sobą na muliste dno wielu skutecznie ogłupionych wyborców.
                 Pisowski Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie wyłącznie za pomocą manipulacji kłamstwem, a więc i Beata Szydło dziarsko kroczy tą drogą, święcie przekonana, że tym razem PiS wygra w wyborach parlamentarnych i zdobędzie władzę niemalże absolutną. Obecny prezydent -  wierny uczeń prezesa Jarosława, osiągnął mistrzostwo w politycznej grze cynizmem, hipokryzją oraz populistyczną demagogią. Pisowskiej kandydatce na premiera RP dużo jeszcze do Dudy i Kaczora brakuje, aczkolwiek stara się dziewczynina, jak może chociaż obsesja na punkcie Ewy Kopacz wyraźnie jej w tym przeszkadza. Zgodnie z wytycznymi swojej partii bez mrugnięcia okiem kłamie na każdym kroku i robi z siebie niemalże żonę Opaczności, oczywiście zdalnie kierowaną ręką Prezesa. Obniżenie wieku emerytalnego, podniesienie kwoty wolnej od podatku, 500 zł na każde dziecko, oto sztandarowe hasła, czyli kwintesencja kłamstw PiSzydła. I to właśnie dzięki nim Duda posadził dupsko na prezydenckim stolcu, więc co szkodzi spróbować raz jeszcze połgać koncertowo, skoro  naród  tak głupi i ciemny, że łyka wszystkie androny niczym kaczor kluski?   
                   Każdy, kto ma bodaj odrobinę oleju w głowie wie doskonale, że to stek wierutnych bzdur  w żadnym razie nierealnych do spełnienia, chociażby z jednego powodu – zerowej informacji na temat  źródeł ich finansowania. Nie wystarczy pomachać wyborcom przed nosem opiniami wyimaginowanych "ekspertów”, którymi tak chętnie chwali się Szydło. 
           Becia! Jak chce się być premierem, to trzeba wiedzieć, co oznacza podatek liniowy, nie myli się długu publicznego z deficytem budżetowym, a ze Ślązaków nie robi się odrębnej narodowości, nie mówiąc już o tym, że  wstyd nie znać daty wejścia Polski do UE! Chamstwo, buta i polityczna arogancja wiedzy nie zastąpią!
                 Natomiast  „Jarosław Polskę zbaw” gęstą siecią perfidnej hipokryzji uparcie dąży do przekształcenia naszego kraju w swój wymarzony Kaczystan, w którym 10 kwietnia będzie świętem narodowym, brat Lech w trymiga zostanie wyniesiony na ołtarze, a jedynymi słusznymi mediami będą  TV Trwam, radio Maryja i Fronda. Kaczyński jest cynicznym i wyrachowanym graczem, który doskonale wie, że w każdych wyborach w końcowym rozrachunku liczy się ilość, a nie jakość głosów. Wie również, co to jest i jak wygląda krzywa Gaussa. Zdaje sobie sprawę, że trzeba walczyć o niziny wyborcze oraz największe prymitywy – wtedy nawet ci mądrzy i rozgarnięci z nim nie wygrają. 
                 Śmiem twierdzić, że te wszystkie farmazony wygadywane przez Prezesa podczas kampanii wyborczej są artykułowane  bardzo świadomie i jeszcze bardziej celowo. Ludzie prości i mało kumaci niejednokrotnie bywają społecznie ignorowani czy wręcz wyśmiewani, więc kiedy widzą, jak krytykowany jest Kaczyński, niejako z automatu identyfikują się właśnie z nim, a nie z tymi, którzy próbują tłumaczyć im, że wszystko, co Kaczor bełkocze, to stek bzdur i czysty idiotyzm. 
           Prezes JK do perfekcji opanował grę na uczuciach i emocjach, i dlatego każdą rzeczy materię po mistrzowsku potrafi sprowadzić do najbardziej prymitywnych instynktów solidnie podbudowanych strachem, z punktu odrzucających  każde racjonalne wytłumaczenie. On nie liczy się z nikim i z niczym. Prze do władzy za wszelką cenę nie oglądając się na boki i mając głęboko w nosie skutki swoich poczynań. I dlatego tak bardzo jest niebezpieczny. 
              Z jednej strony cyniczny do szpiku kości hipokryta  idący do celu po trupach, z drugiej zapyziały wypierdek nie mający prawa  jazdy, konta w banku, nie znający internetu, języków, Europy i świata. Nie ma dzieci i kobiety, faceta też zapewne nie ma, ale za to ma kota! W przenośni i dosłownie oraz rozdęte do granic absurdu chore ego, potężną manię prześladowczą oraz paranoję. 
             I taki wredny kurdupel uznający własne racje za prawo, wyznający zasadę „kto nie jest z nami to wróg” ma decydować o losach wielomilionowego państwa? 
NIE!   Nie zgadzam się żeby moim krajem rządziła partia kłamliwych oszołomów, dla których demokracja równa się dyktaturze, która będzie mi narzucać jak mam żyć, myśleć, sikać, kichać  i oddychać. I dlatego NIE zagłosuję na PiS! 
                 A ci, którzy swoim wyborem przyczynią się do wygranej  bandy prawicowych bezmózgowców niech potem, wzorem swego idola nie szukają  winy u innych,  bo to właśnie oni będą odpowiedzialni za upadek polskiej demokracji  i  za ten wielowarstwowy syf, kiłę i mogiłę, jaką niebawem może zafundować nam PiS.

13 października 2015

Rozmowy z Matyldą o...



Jesteś konsekwentna? – Matylda popatrzyła na mnie zmrużonymi oczyma

- To zależy…

- Od czego?

- Od skali ważności zagadnienia – postawiłam przed nią kubek mocnej herbaty – w tak zwanych bzdetach dopuszczam chwiejność decyzyjnie-emocjonalną. W sprawach zasadniczych  raczej nie…

- No, ale chyba można czasem zmienić zdanie? – wzrok Matyldy przeszywał mnie na wylot

- Można, a niekiedy nawet trzeba! – przytaknęłam ochoczo -  Ponoć tylko krowa nie zmienia poglądów. Krowy raczej nie przypominasz, więc co ci leży na wymieniu? tfu! na wątrobie..

 - Zawsze mówiłam, że żonatych i rozwodników raz na zawsze skreślam z listy potencjalnych narzeczonych, pamiętasz? – w głosie Matyldy wręcz hartowała się stal – jak dotąd byłam w tym konsekwentna…

- A teraz, co?  Nagła zmiana stylu życia? Weryfikacja potrzeb czy tylko możliwości?

- Sama nie wiem…

- Niech zgadnę! Poznałaś kogoś i dylemat cię kąsa, a rozterka podgryza – aż podskoczyłam z uciechy

- Nie tyle gryzie, co uwiera…trochę – Matylda w zamyśleniu obracała łyżeczkę w smukłych palcach – niedawno spotkałam swoją studencką miłość, poszliśmy na kawę, z kawy zrobiła się kolacja, fajnie  się gadało i w ogóle było, jak dawniej…

- I w czym problem?

- Jest rozwodnikiem – westchnęła żałośnie – no, wiesz… kawaler z odzysku, towar z drugiej ręki…

- A ty  nówka nie śmigana, prawie niebita po generalce, tak? – powiedziałam jadowicie -  W twoim przedziale wagowo-wiekowym  urodzaj na sensownych kawalerów bez mamusi na karku, skaz i wad oraz dziwnych  nawyków równa się zeru. I to bezwzględnemu, więc przestań grymasić!

- Toteż właśnie rozważam możliwość zmiany zdania w temacie „rozwodnik”…

- Rozważaj, byle nie za długo, bo możesz więcej stracić niż zyskać – wzruszyłam ramionami – a rozwodnik przynajmniej już wie, że żona może  wyjść mu bokiem, albo na dobre. Zależy jaką opcję wybierze…

- Nie szukam męża! Ale nie chcę  zakochać się ze strachu przed samotnością…- Matylda popatrzyła na mnie smutno – to chyba najgorsza rzecz, być z kimś tylko dlatego żeby nie być samemu…

- Może tak, może nie, ale co dziś odpuścisz jutro nie dogonisz, a żal zostanie….


11 października 2015

Niedziela małych radości...



                       Liście kolorowo spadają z drzew, słupki rtęci uparcie lecą w dół, a poziom malkontenctwa zdecydowanie wzrasta. Polacy już tak mają, że kochają narzekać, zwłaszcza jesienią. Na rząd, politykę, pogodę, służbę zdrowia, młodzież i siebie nawzajem. Na proste pytanie: „co u ciebie słychać?” 95% naszego społeczeństwa odpowie:  stara  bieda, oj kiepsko, gorzej być nie mogło! Należę do tych nielicznych, którzy w takich razach w miejsce „starej biedy” ochoczo wstawiają optymistyczny „stary dobrobyt”, ale  z  reguły moja wypowiedź zbywana jest albo lekceważącym  machnięciem ręki, albo niechętnym wzruszeniem ramion, nierzadko dyskretnym puknięciem w czoło.

                    Bo ludzie kochają swoje traumy, kłopoty i nieszczęścia. Uwielbiają o nich opowiadać przy każdej okazji, bez okazji z resztą też, i to każdemu kto im się pod rękę nawinie, zwykle wyolbrzymiając byle drobiazg do rangi katastrofy. Obowiązkowo z cierpiętniczą miną i grobowym głosem oraz lepką żałością kapiącą  z każdego słowa. Z lubością opowiadają o prześladującym  ich pechu, obnoszą się z nim, jak z trofeum, bezwiednie wkładając na głowę cierniową koronę klęsk rzeczywistych i urojonych. Traktują tego pecha, jak najważniejszą cechę charakteru, niemalże część siebie, a potem mają pretensje do losu, ludzi czy Opatrzności, że ich życie wygląda, jak wygląda. Szaro, nędznie i byle jako. No, ale jeżeli dla kogoś treścią i sensem jego życia jest  pech i wszelkie możliwie nieszczęścia, to co się dziwić, że wszelka pomyślność od nich ucieka? Jak w ogóle można oczekiwać radości i szczęścia, gdy ciągle gloryfikuje się pecha ?! Zamiast przesadzać z klęskami  spróbujmy choć raz wyolbrzymić szczęście! Małe, drobne, byle jakie, ale szczęście!

                    Szczęśliwy. Zdrobniale, to będzie - siusiam śliweczki! I dobrze! Zawsze to lepiej siusiać ze szczęścia niż zalewać się łzami z powodu jakże często wydumanych „kataklizmów”…

                  Zamiast prognozować kolejne biedy i niefarty, zamiast z upodobaniem kręcić bicz boży z „na zaś” przewidywanych kłopotów, czy nie lepiej cieszyć się z orgii jesiennych barw, jakich nie skąpi nam natura? Ze słońca wesoło baraszkującego z obłokami na niebie? Tak pięknie i kolorowo jest tylko w październiku, a każdy mijający dzień przybliża nas przecież do wiosny. Za chwilę będzie można pospać godzinę dłużej i ani się człek obejrzy, a przyjdzie Boże Narodzenie dziarsko popychane przez Nowy Rok w kierunku żółto-zielonej Wielkanocy. Powody do radości można znaleźć dosłownie wszędzie! O! proszę! Prawie nic mnie dzisiaj nie boli, w tym tygodniu tylko dwa razy zaliczyłam „glebę”, wczoraj skutecznie przyczyniłam się do wzrostu utargu na targu, a na obiad mam same pyszności i sernik na deser. Oraz nowe buty i jeszcze nowszą książkę.  Są powody do radości? Są!

                  Dawno, dawno temu Wojciech Skowroński śpiewał, że „On, to się cieszy byle czym” i może warto wziąć sobie te słowa do serca?  Czasami życie mści się na człowieku dając mu to, czego pragnie, więc drodzy pechowcy , fataliści i dyżurni narzekacze - nie wywołujcie zawczasu złego wilka z lasu, bo co najmniej połowa waszych zmartwień dotyczy spraw, które i tak nigdy się wam nie przydarzą :-)

Szukajmy radości w drobiazgach  dnia codziennego, a kłopoty (gdy przyjdzie na nie pora) i tak znajdą nas same….
Uśmiech, to taka krzywa, która wszystko prostuje, a radość nie jest towarem reglamentowanym dostępnym tylko wybranym!