Od kilku tygodni
żyję w permanentnym nie tyle stresie, co uciążliwym stresiku i każdego dnia
budzę się pełna obaw, co też nowego Sejm w nocy uchwalił i jakaż to kolejna
„dobra zmiana” oczekuje na mnie za progiem. Patrząc na to, co partia rządząca
wyprawia chociażby z podatkami czy z ustawą policyjno-inwigilacyjną szarpie mną
wściekła irytacja, ale coraz częściej w
miejsce niepokoju pojawia się rzetelnie ugruntowany gniew i nie mniej solennie
scementowana furia.
A ponieważ są to emocje raczej negatywne, więc za wszelką
cenę próbuję rozproszyć złą aurę sposobem wydawałoby się prostym jak obręcz –
zrozumieniem. Ale choć bardzo się staram, nijak nie rozumiem dwubiegunowego
przesłania pisowskich oratorów, poza rzecz jasna, językiem nienawiści szybującym
coraz śmielej w opary politycznego absurdu. Akurat, to przesłanie Kaczyńskiego
i jego pretorianów jasne jest i nad
wyraz czytelne – kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam!
Nie wiem, co PiS
chce osiągnąć przez poróżnienie rodaków i wszczepienie im „genu wzajemnej nienawiści”,
ale idzie mu to coraz lepiej i stawiam franki przeciw fistaszkom, że Jarosław
Kaczyński zdolny jest skłócić nawet dwa końce tego samego kija. Ma chłop do
tego rzadki talent, aczkolwiek odnoszę
wrażenie, że po wygranych wyborach jego inteligencja
otrzymała status uchodźcy, co
wprost proporcjonalnie przełożyło się na (p)rezydenta, rząd marionetek i resztę
pisowskiego kółka wzajemnej adoracji. Prezesowska żądza zemsty oraz chęć
odegrania się za krzywdy bardziej lub mniej urojone z każdym dniem spływa coraz
bardziej oraz coraz niżej, a jej rezultaty widać niemalże na każdym kroku.
Onegdaj
spędziłam urocze popołudnie w przychodni specjalistycznej uparcie czekając na
przybycie konowała ortopedy w randze specjalisty. Razem ze mną czekało kilkanaście
osób różnego „sortu” i konduity, które dla zabicia czasu gaworzyły o tym i
owym, z reguły licytując się ilością aktualnych i przeszłych dolegliwości,
przebytych operacji lubo też wymianą medycznych doświadczeń tudzież
uniwersalnych recept na wszystko. Słuchając tych utyskiwań od razu poczułam się
zdrowsza i jakoś tak pomyślało mi się Orzeszkową „gdyby, tak pchły pieścić jak
wy swoje choroby, to by na woły powyrastały”. A ponieważ pcheł się brzydzę, a z
wołu lubię tylko tatara oddałam się słodkim marzeniom o złamanej nodze
nielubianego kierownika mając nadzieję, że tęsknie wyczekiwany ortopeda żadnej
kończyny sobie nie złamał i w końcu do pracy przybędzie.
Zegar miarowo odliczał
sekundy nieśpiesznie zmieniając je w minuty, szmer korytarzowych pogwarek na
wielu działał usypiająco i gdyby nie rozmowa moich sąsiadek możliwe, że wkrótce
wszyscy posnęliby snem sprawiedliwym.
Siedzące obok mnie panie zmieniły temat i
zaczęły snuć dywagacje na tematy, jak się wkrótce okazało bardzo niebezpieczne,
a mianowicie o rządowych obietnicach, prezydencie i szkole Rydzyka. Rozmawiały
dość cicho i bardzo spokojnie chociaż z niemałą dozą niezadowolenia, tym
niemniej w sposób wskazujący na dużą kulturę i spore obycie, nie tylko polityczno-obyczajowe.
Miło było posłuchać, że nie tylko mnie pisuary poziom wkur…..zenia nielicho
podnoszą, ale z tej lubości całkiem zapomniałam, że są na tym świecie osoby,
dla których prezes i jego formacja stanowią przedmiot kultu, a wręcz świętość
bez mała.
Siedząca naprzeciwko obywatelka płci pobieżnie kobiecej, z wyglądu przypominająca
czołg przebrany za motyla z każdą chwilą pęczniała w sobie i gołym okiem było
widać, że lada moment wybuchnie żółcią serdecznej nienawiści.No i gejzer wybuchł...
- za takie
herezje powinno się was aresztować – wysyczała unisono – takie kalumnie rzucać
na przewielebnego! Od razu widać, że komunistka, a może i co gorszego! Że też
święta ziemia takie zdziry nosi! Ale zrobimy z wami porządek, zrobimy! Pomioty
szatana, z piekła nie wyjdziecie! Już ja doniosę gdzie trzeba, że naszego
prezydenta takie ciemnoty obrażają!
Rozmawiające panie
popatrzyły na nią nieco zdziwione, wzruszyły ramionami, i jak gdyby nigdy nic, kontynuowały
temat złodziejskiego dofinansowania szkoły ojca Rydzyka i innych poronionych
pomysłów rządzącej „elyty”. Ich interlokutorka
balansująca na krawędzi agresji (nie tylko werbalnej) wykonała dwa telefony, po
czym pełna zjadliwej satysfakcji rozparła się wygodnie na krześle i mamrocząc
pod nosem obelżywe inwektywy niecierpliwie zerkała na drzwi wejściowe. W
międzyczasie do rozmowy nobliwych pań dołączył, nie mniej nobliwy gentelman,
który w wyjątkowo wytworny sposób dał upust swemu niezadowoleniu z politycznej
hipokryzji i buty oraz całej reszty.
Język mnie świerzbił żeby wtrącić swoje
trzy miedziaki, ale niestety nie zdążyłam, bo do pani „jadowitej” dotarły
wezwane telefonicznie posiłki w osobach dwóch "madam" o
urodzie raczej uciążliwej, w słusznych latach i jeszcze bardziej słusznej
postury.
I zaczęło się! Jak żyję jeszcze czegoś takiego nie widziałam i nie słyszałam! Trzy
harpie naskoczyły na Bogu ducha winnych ludzi i dokładnie zmieszały je z błotem
nie przebierając w słowach i gestach. Nie minęło pięć minut, a już cała
przychodnia podzielona była na dwa bezwzględnie zwalczające się obozy. Wyzwiska,
przekleństwa i ordynarne bluzgi kontra rzeczowe argumenty i nawoływanie do
spokoju.
Z zapartym tchem oraz stolcem patrzyłam wzrokiem oniemiałym i
nie mogłam wyjść z podziwu podszytego grozą. Podobno podziw dobrze robi na
urodę, bo zmarszczki się prostują, ale chyba nie chciałabym nigdy więcej
oglądać takiego „widowiska”. I tak sobie myślę, że gdyby niektórzy ludzie mogli się
rozdwoić zyskaliby jeszcze jednego wroga do kolekcji.
Nie wiem czy nadprezes zdaje sobie sprawę, że
kto sieje wiatr ten rychło zbiera burzę i nawet święta cierpliwość ma też swoje granice, a tej w ludziach jakby
coraz mniej. Opanowanie sztuki dzielenia
wskazane jest w matematyce i przy takim na ten przykład planowaniu państwowego budżetu, natomiast podział obywateli na lepszych i gorszych
jeszcze nikomu nie wyszedł na zdrowie.
Segregacja, buta i pogarda dla ludzi, to
najgorsze fundamenty do budowania autorytetu
władzy i im szybciej Kaczyński to zrozumie, tym zdrowiej będzie dla wszystkich...
*Cyceron, Mowy przeciwko Katylinie