Z powodu przymusowego
bezrobocia próbowałam zaprzyjaźnić się z rodzimą TV żeby wykorzystać jakoś w
miarę sensownie nadmiar luźnego czasu, którego zrobiło się nagle za dużo. A czasy
mamy teraz takie, że nawet najskromniejsza oferta byle jakiej telewizji kablowej oferuje całe mnóstwo różnych kanałów i wydawać
by się mogło, że jest w czym wybierać, a nasz domowy pakiet wcale do skromnych
nie należy. Pełna życzliwej ciekawości
umościłam sobie barłóg na salonowej kanapie, prowiant suchy i mokry
zabezpieczyłam w odpowiedniej ilości żeby był pod tak zwaną ręką i rozpoczęłam
przygodę z TV.
Po kilku godzinach rzetelnego przeglądania dostępnych mi językowo
kanałów (coś około setki!) poczułam się totalnie ogłuszona i, co tu dużo mówić –
deko zniesmaczona. Na większości kanałów do znudzenia lecą powtórki z Rancza, M
jak miłość czy Miodowych lat, a nie są to produkcje wysokich lotów, owszem
obejrzeć można ale nie bez końca i wciąż! Na „okółko”, to ja mogę oglądać „Noce
i dnie”, „Lalkę”, „Chłopów”, albo taką Sondę na przykład. Programy informacyjne
niby podają te same wiadomości, ale każda stacja na swoje kopytko interpretuje
zaistniałe fakty i wydarzenia, w zależności od własnych sympatii lub też
antypatii politycznych. Jak uruchomi się odpowiednie procesy myślowe, to
akuratne wnioski można bez specjalnego wysiłku samemu wyciągnąć, i jakaś wiedza
o kraju i świecie w głowie na chwilę zostaje. Proponowane filmy są z reguły na
poziomie niższych stanów klasy B i jedynie na TVP Kultura & Historia można
trafić coś ciekawego. No, jeszcze od czasu do czasu jak rodzynki w zakalcu
trafiają się w telewizyjnej Jedynce spektakle teatralne, które z niekłamaną
przyjemnością zapewne nie tylko ja oglądam. O programach typu reality show
nawet nie będę wspominać, dno i pięć metrów mułu. Sytuacje ratują stacje
przyrodnicze i popularnonaukowe, bo tam na szczęście jest w czym wybierać i każdy
może znaleźć coś ciekawego dla siebie. Oczywiście
są jeszcze seriale, z których niestety te polskiej produkcji w większości są mocno żenujące
i raczej bezpłciowe, ale w zagranicznych można przebierać wedle gustu i
upodobań. Na chwilę obecną w moim osobistym rankingu pierwsze miejsce zajmuje Profil, przede wszystkim ze względu na
postać Chloé Saint-Laurent graną rewelacyjnie przez Odile Vuillemin. Na drugim miejscu są Zabójcze
umysły, zaraz za nimi Poirot, a potem długo, długo nic. Nic na to, nie poradzę, że kocham kryminały.
I
wszystko byłoby fajnie gdyby nie bloki reklamowe, które powodują skuteczne
zgubienie wątku dowolnego programu i zda się czasami końca nie mają. Podobno reklamy są po to, żeby człowiek nie siedział przed telewizorem z nogami
związanymi na supeł i widział świat na żółto, tylko jak biały człowiek zużytkował
toaletę, bez szkody dla zdrowia. Ewentualnie wykorzystał czas reklam na
sporządzenie kolejnej porcji substancji wspomagających pracę nerek. Można by
pomyśleć, że reklamodawcy przede wszystkim dbają o prawidłowe funkcjonowanie
układu trawienno-wydalniczego odbiorców,
tym niemniej te reklamy jednak po coś są! Mają nas przekonać (wszystkie razem i
każda z osobna), że jesteśmy jednostkami ograniczonymi umysłowo, niezdolnymi do
podejmowania samodzielnych decyzji przy wyborze czy zakupie: samochodu,
podpasek, telefonu, proszku, szamponu, pieluch, odżywek, piwa, mięsa, wędlin,
napojów gazowanych tudzież innych soków, wczasów, komputera, lodówki,
ciasteczek, pralki, butów, lodów, maści na hemoroidy, tabletek na kaszel, kleju
do protez, papieru toaletowego, perfum, bielizny, prezerwatyw, stacji radiowych itd. I dlatego
podają nam na tacy gotowe produkty sugestywnie opakowane w bajkową cudowność,
komfort i luksus, który można nabyć za przystępną cenę. A gdyby komuś zbrakło nieco
srebrników, to nie ma problemu! Banki wszelkiej maści i autoramentu oferują
swoje usługi kusząc naiwnych super – hiper atrakcyjnymi kredytami, pożyczkami
czy tzw. „chwilówkami”. Żywot żadnej reklamy nie jest zbyt długi, bo
konkurencja na tym rynku jest wręcz masakryczna i rządzą tu prawa bezwzględnego
biznesu. Reklama równa się zysk. Zysk równa się dochód, a dochód, to pieniądze.
Duże. Dlatego, co chwilę jesteśmy atakowani nową reklamą starego produktu. Z
dziada pradziada i baby prababy wiadomo, że reklama jest dźwignią handlu i nijak od niej nie
uciekniemy. Jakby nie patrzeć jest to zwizualizowane
kłamstwo, na które w mniejszym czy większym stopniu i tak radośnie dajemy się
nabrać. Reklama była, jest i będzie wszechobecna w każdym możliwym i
niemożliwym miejscu, będzie atakować wszelkie dostępne zmysły, drażniąc,
irytując, z rzadka tylko śmiesząc. A szkoda, śmieszne reklamy są
skuteczniejsze.