29 grudnia 2015

Rozmowy z Matyldą o...



- Wszystkiego dobrego po świętach! Tylko, błagam nie proponuj mi niczego do jedzenia! – Matylda znacząco poklepała się po płaskim brzuchu – lekko licząc przytyłam ze dwa kilo!

- wcale nie zamierzam szaleć z gościnnością. Poza tym niewiele mam w lodówce, ale herbaty ci u mnie dostatek – odpowiedziałam zgodnie z prawdą

- oprotestowałaś święta? – spytała zaskoczona

- raczej urzeczywistniłam chrześcijańską zasadę umiarkowania w jedzeniu i piciu. Jedzenia było akurat, a picia jeszcze mniej – wzruszyłam ramionami – dzięki temu okiełznałam pokusy, uniknęłam zgag, wzdęć i zaparć, że o dodatkowych kilogramach nie wspomnę

- a nie głupio ci było siedzieć przy ubożuchnie zastawionym stole? – spytała zjadliwie – tradycja swoje prawa ma…

- mój portfel też rządzi się swoimi prawami, a jakoś żadna tradycja nie chce zwiększyć jego objętości! – z trudem ukrywałam irytację – ubożuchno wcale nie było, wręcz przeciwnie, tyle ile trzeba żeby nic na zmarnowanie nie poszło!

-  w prezentach też byłaś taka oszczędna? – zjadliwość Matyldy poszybowała dwa oczka wyżej
- raczej praktycznie rozsądna. Na drogie, a tym bardziej  niepraktyczne prezenty mnie nie stać

- raz w roku można poszaleć! Ja poszalałam… - Matylda popatrzyła na mnie z wyższością

- ty możesz być rozrzutna, ja muszę oszczędzać na nowe biodro! – popatrzyłam na nią znacząco – i trzecie zęby, bo licznik nijak nie chce mi być do tyłu!

27 grudnia 2015

Tylko koni żal…



                       Święta, święta i po świętach. Na krótką chwilę wielka polityka dała maluczkim odetchnąć, chociaż niestrudzona pani premiera nawet w święta pracowała rządowo nad ocieplaniem pisowskiego wizerunku i udzieliła wywiadu TV Trwam, w którym utwierdziła twardy elektorat PiSu o słuszności swoich poczynań. I po raz kolejny na bazie niedomówień, pomówień i złośliwych aluzji mętnie tłumaczyła z pisowskiego na nasze, iż sztandarowe hasło jej partii -  „damy radę” ciągle obowiązuje i obowiązywać będzie, czy to się komuś podoba czy nie. 
                          Jakże łatwo jest dawać sobie radę ze wszystkim, a nawet jeszcze bardziej, gdy ma się głęboko w odwłoku  prawo, konstytucję, opozycję, opinie autorytetów wszelkiego autoramentu i głosy międzynarodowych instytucji, a przede wszystkim polskich obywateli. I tym sposobem Jarosław Kaczyński może wszystko. Teoretycznie, to tylko „prezes”, praktycznie -  święta trójca made in Poland. Bardzo łatwo jest przeforsować każdy, nawet najbardziej idiotyczny projekt mając większość parlamentarną, prezydenta służącego na kolanach przy ołtarzu pisowskiej ideologii oraz rząd posłusznych marionetek. Dzięki prezesowi mamy permanentną obstrukcję parlamentarną w pełnym zakresie polegająca na tym, że wszelkie decyzje i tak zapadają poza siedzibą władzy ustawodawczej. Rzeczywisty ośrodek władzy mieści się za dnia na ul. Nowogrodzkiej w Warszawie, zaś nocą na Żoliborzu, tamże.
                      Trzeba przyznać, że Kaczyński do perfekcji opanował technikę konsolidacji władzy polegającą na dzieleniu. Przede wszystkim ludzi, tych w najbliższym otoczeniu, jak również całej reszty tak zwanych obywateli. Rozdziela funkcje i stanowiska, skąpi pochwał, częściej gani i ustawia po kątach budując jednocześnie wokół siebie szczelny mur, zza którego coraz zachłanniej będzie rządzić twardą ręką bezwzględnego satrapy.
                         Słuchając takiej premiery czy też innych pisowskich geniuszy można odnieść wrażenie, że przez ostatnie 8 lat Polska była okupowana przez bliżej nieskonkretyzowanego wroga i teraz trzeba za wszelką cenę  wyzwolić ją z tego jarzma bez względu na koszty. Prezes i jego sitwa konsekwentnie wmawiali każdemu, że „Polska w ruinie”,  niektórzy w to uwierzyli  i  PiS wygrało wybory, po czym od razu wcieliło ten polityczny slogan w życie, na dobry początek  bez pardonu rujnując Trybunał Konstytucyjny. W kolejce na przemiał już czekają służby cywilne, mundurowe, banki, media etc. 
                      Od chwili ogłoszenia wyborczych wyników Kaczyński uparcie usiłuje wryć Polakom grubym szydłem nienawiści swoją wizję świata, Europy i Polski. Mechanizm tego działania jest tak prosty, jak nie przymierzając konstrukcja cepa. Z jednej strony lawina populistycznych obietnic (od 500+ przez darmowe leki do mieszkań za półdarmo),  wszak „ciemny lud i tak to kupi”, a z drugiej jawne groźby w kierunku „wykształciuchów”, komuchów i złodziei, sianie nienawiści i pogłębianie podziału na lepszy i gorszy sort Polaków.
                        W imię dobra społecznego i porządku publicznego partyjne pługi Kaczyńskiego orzą kraj wzdłuż, w szerz i w poprzek zasłaniając się „legitymacją narodu” zdobytą w ostatnich wyborach. Jeżeli 19% to cały naród, to gratuluję znajomości matematyki.
              Zewsząd  słychać oburzone głosy, że Kaczyński i jego banda są grabarzami demokracji. Owszem są, ale ktoś do cholery dał tym grabarzom łopatę do ręki!  Dokładniej  -  ci wszyscy, którzy nie poszli na wybory, bo im się nie chciało, bo zdezorientowani politycznym bełkotem wyborczych komitetów woleli uniknąć moralnych dylematów na kogo oddać głos, a wreszcie ci, którzy nie wierzą w żadne obietnice, a polityka jako taka  jest dla nich teatrem, w którym trwa spektakl na obelgi, oskarżenia i publiczne pranie brudów. I tym sposobem robi się kwadratura koła, im mniej osób bierze udział w wyborach, tym bardziej wynik jest przypadkowy. Taki przypadek miał właśnie miejsce 25 października, ale cena jaką przychodzi nam za niego zapłacić z każdym dniem jest coraz większa i obłożona wzrastającym z każdą chwilą podatkiem od wolności i niezależności w szerokim ich rozumieniu.
                     Mniejszość uważająca się za absolutną większość wprowadza politykę okładania narodu nahajem  i okiełzania go wędzidłem, ale Polska, to nie Księżyc, który można sobie ukraść. Polacy nie będą tańczyć w rytm rządowego clipu przyklaskując chorym pomysłom prezesa, tak ochoczo realizowanych przez rząd straSzydła i Dudusia (p)rezydenta. To prawda, że jedna trzecia Polaków dała się złapać na lep słodkich obietnic, ale dzisiaj nawet oni zaczynają doszukiwać się w schizofrenicznej ideologii prezesa jakiegoś sensu, drugiego dnia, a co bardziej zdeterminowani nawet geniuszu. Ale facet, który nie podaje ręki, używa wobec współobywateli słowa „zdrajcy”, odgrywa kłamliwe role w kampanii wyborczej, a po wygranej nie uznaje ładu społecznego, to jest za przeproszeniem, co najwyżej przenicowany Che Guevara z lumpexu, a nie żaden geniusz.
                       Obiecywano nam zmianę na lepsze, a mamy systematyczne niszczenie tego, co budowaliśmy przez ostatnich 26 lat. Ulubiona mantra prezesa – „Polska w ruinie” okazała się być nie sloganem, a obietnicą wyborczą, którą Kaczyński na naszych oczach bezwzględnie realizuje. Uzurpowanie sobie prawa do totalnej demolki państwa może mieć tylko jedno zakończenie…
 Nie przystawia się narowistym koniom kaktusa pod ogon! 
i lepiej o tym pamiętać !



23 grudnia 2015

Święta…. i co dalej?



                  PiS z prezesem Kaczyńskim na czele w pakiecie świątecznym zafundowali rodakom:
- popis siły nad prawem
- instruktaż łamania Konstytucji i podstawowych zasad demokracji
- podział Polaków na lepszy i gorszy sort
- przesłanie nienawiści
- pokazową lekcje chamstwa, kłamstwa i obłudy
- stek fałszywych obietnic
- agonię nadziei na „dobrą zmianę”
                 Wisienką na torcie jest uchwalona 22 grudnia 2015 roku ustawa o Trybunale Konstytucyjnym  przez znaczącą część Polaków odbierana jako zapowiedź końca demokracji w Polsce. Dla rządu pozbycie się Trybunału, to także pozbycie się kłopotu z kwestionowaniem innych pomysłów PiS. Chociażby tego o nowelizacji ustawy o służbie cywilnej czy ustawy antyterrorystycznej szykowanej przez tandem Ziobro-Błaszczak, która rządzącym da narzędzia np. do inwigilacji internetu i pełnej jego cenzury. Nie ma wątpliwości, że PiS dla realizacji swoich doraźnych celów bez pardonu dąży do całkowitej likwidacji TK odbierając tym samym prawo obywatelom, samorządom lokalnym, podmiotom gospodarczym i związkom zawodowym do skarg konstytucyjnych. 
                 Wczorajsza debata sejmowa bez ogródek ujawniła, że od teraz w Polsce prawem staje się nie Konstytucja, ale założenia programowe PiS i paranoidalne ambicje jej prezesa. Najprościej rzecz ujmując – kto ma prezesa ten robi, co i jak chce, łamiąc i depcząc wszelkie zasady oraz standardy zachowań od parlamentarnych poczynając, a na kulturze osobistej kończąc. Obserwując, to co dzieje się w naszym kraju żaden, nawet przeciętnie inteligentny człowiek nie ma wątpliwości, że PiS-wi chodzi o zmianę Konstytucji, a co za tym idzie – zmianę ustroju, który z demokracją niewiele będzie miał wspólnego. 
                    Odnoszę wrażenie, że rządzące ugrupowanie zapomniało o jednej bardzo ważnej rzeczy – państwo, to nie prywatny folwark, na którym można sobie drzewa sadzić do góry korzeniami, bo ma się akurat takie „widzimisię”. W dodatku sposób w jaki PiS dąży do wprowadzenia swoich chorych wizji Kaczylandu urąga wszelkiej przyzwoitości i zwykłej, elementarnej uczciwości.
                Kaczyński zdaje się zapominać, że wyborcza wygrana, choćby nie wiem, jak spektakularna, to nic innego jak sprawowanie władzy przez pewien określony czas, który nieoczekiwanie może okazać bardzo krótki. Zafundowanie Polakom jakiegoś surrealistycznego horroru i ustawienie ich na pozycjach statystów nie może skończyć się happy endem!  Historia uczy, że  nie ma takiej władzy, której nie można obalić i lepiej żeby prezes o tym pamiętał, bo to on jest sternikiem na tym okręcie płynącym w kierunku dyktatury…


20 grudnia 2015

Konfesja niewiary…



                   Generalnie rzecz ujmując nie wierzę, że są ludzie,  którzy w nic nie wierzą. Historia ludzkości jednoznacznie wskazuje, że każdy w coś tam wierzy, ponieważ człowiek z natury rzeczy potrzebuje wiary jako wyznacznika swoich poczynań, umocnienia światopoglądu, czasami jako usprawiedliwienia albo do konkretyzacji własnego życia, by nadać mu sens i treść, a nawet pewien  koloryt, niekoniecznie w barwach biskupiej purpury. I tak, jedni wierzą w Boga wyznania dowolnego, drudzy w mamonę i szczęśliwy los, niektórzy w krasnoludki tudzież Mikołaja, a jeszcze inni w takiego na przykład IDOLA. 
              Pół biedy, gdy  idolem zostaje piosenkarz, piłkarz czy aktor. Takie uwielbienie, może co najwyżej skutkować wzrostem sprzedaży płyt, poprawą kondycji fizycznej czy większą frekwencją w teatrach i kinach, więc jakby nie patrzeć więcej z tego korzyści niźli strat.  Gorzej, gdy na piedestał zostaje wepchnięty polityczny przywódca, którego poglądy  delikatnie mówiąc  szpetnie są radykalne, a intencje z daleka zalatują smrodkiem hipokryzji. A jeszcze gorzej, gdy taki przywódca posługując się kłamstwem i manipulacją z wyrachowaniem robi swoim poplecznikom tak zwaną „wodę z mózgu”. Żerując na ich najniższych instynktach, podsycając niezdrowe emocje i obiecując raj na ziemi dla wybranych (czyt. popierających jego idee) doprowadza  ludzi na skraj fanatyzmu, który sam w sobie już jest niebezpieczny. 
                  Prezes Kaczyński z jednej strony podpierając się religią, z drugiej odwołując się do najgorszego z możliwych  narodowego nacjonalizmu doprowadził do tego, że spora część społeczeństwa ślepo wierzy w każde wypuszczone z kaczego dzioba słowo, w każdą sylabę, niemalże w każdy przecinek. Po wygranych wyborach Prawo i Sprawiedliwość, a zwłaszcza jego przywódca szybko zrzucili maski łagodnych baranków, przybrane na okoliczność kampanii i w radosnych podskokach powrócili do pisowskiej retoryki bezpardonowych ataków, cynicznych niedomówień, idiotycznych wręcz denuncjacji przypominających jako żywo rozrzucanie gnoju na buraczanym polu. To, co teraz wyprawia prezes Kaczyński i język jakim się przy tym  posługuje tak się ma do wyborczych obietnic, jak ziarnko piasku do Mont Everestu. 
             Nawet dysponując nieco przytępionym słuchem i wzrokiem niezbyt sokolim trudno nie zauważyć ogromu nienawiści, pogardy i arogancji, z jaką prezes i jego pretorianie wypowiadają się o własnym kraju czy „ludziach gorszego sortu”. I takie przesłanie idzie prosto w świat, a nawet dalej. Trafia pod strzechy wyborców PiSu, którzy im więcej prezes zieje nienawiścią, tym bardziej mu wierzą, coraz chętniej i mocniej opluwając współplemieńców o innych poglądach czy zapatrywaniach. Co ciekawe, znakomita większość pisowskich wyborców deklaruje się jako głęboko wierzący i praktykujący katolicy. Nie wiem, kto im ten katolicyzm wpajał, na jakie kazania chodzili, ale plugawe wyzwiska, walenie krzyżem po głowie i batożenie różańcem każdego oponenta z wiarą w Boga i umiłowaniem bliźniego niewiele ma wspólnego. 
            Kaczyński w zastraszającym tempie prowadzi do eksterminacji polskiej demokracji, plugawi pamięć narodowych bohaterów, podżega do nienawiści, a Kościół milczy. Jakoś do tej pory nie słychać głosu jakiegokolwiek biskupa, który by zaapelował do obecnie rządzących o zachowanie rozsądku i powstrzymanie się od demolowania kraju. 
      Pytam się, gdzie  są ci wszyscy krzykacze w fioletowych beretkach, gdzie reszta sukiennej braci, którzy jeszcze kilka tygodni temu nawoływali z ambon pouczając Polaków na kogo mają głosować i niemalże namaszczając każdego pisowskiego kandydata? 
               Milczą, ale jest to milczenie w pełni wyrachowane, bo w świetle ścisłych powiązań z pisowskimi notablami lepiej póki, co pozostać w cieniu. Kościół lubi karnych poddanych, trzymanych przez władzę na krótkiej smyczy  z mocnym kagańcem założonym na pysk. A dlaczego lubi? Bo sam może wtedy trzymać  władzę za kark i na kolanach! I dlatego Kaczyński wraz z bandą oszołomów są dla Kościoła, jak  „z żurnala mód” wprost na miarę szyci! Jawnie ich „czarni” nie pochwalą, ale też nie zganią, palcem nie pogrożą, bo w obecnej sytuacji lepiej jest stać z boku, na wszelki wypadek  starannie udając apolityczność i trzymać rękę na politycznym pulsie wierząc, że kościelne wpływy nic na tym nie stracą.
                Pojęcia nie mam w co wierzy Kaczyński, ale jedno wiem na pewno, że prezesowska wiara w swoją wszechmoc i bezkarność jest odwrotnie proporcjonalna do jego wzrostu. 

"Przeto nie możesz wymówić się od winy, człowiecze, kimkolwiek jesteś, gdy zabierasz się do sądzenia. W jakiej bowiem sprawie sądzisz drugiego, [w tej] sam na siebie wydajesz wyrok, bo ty czynisz to samo, co osądzasz. Wiemy zaś, że sąd Boży według prawdy dosięga tych, którzy się dopuszczają takich czynów."
(NT List do Rzymian)

Amen.