Święta, święta i po świętach. Na
krótką chwilę wielka polityka dała maluczkim odetchnąć, chociaż niestrudzona
pani premiera nawet w święta pracowała rządowo nad ocieplaniem pisowskiego
wizerunku i udzieliła wywiadu TV Trwam, w którym utwierdziła twardy elektorat
PiSu o słuszności swoich poczynań. I po raz kolejny na bazie niedomówień, pomówień
i złośliwych aluzji mętnie tłumaczyła z pisowskiego na nasze, iż sztandarowe
hasło jej partii - „damy radę” ciągle
obowiązuje i obowiązywać będzie, czy to się komuś podoba czy nie.
Jakże łatwo
jest dawać sobie radę ze wszystkim, a nawet jeszcze bardziej, gdy ma się
głęboko w odwłoku prawo, konstytucję,
opozycję, opinie autorytetów wszelkiego autoramentu i głosy międzynarodowych
instytucji, a przede wszystkim polskich obywateli. I tym sposobem Jarosław
Kaczyński może wszystko. Teoretycznie, to tylko „prezes”, praktycznie - święta trójca made in Poland. Bardzo łatwo
jest przeforsować każdy, nawet najbardziej idiotyczny projekt mając większość
parlamentarną, prezydenta służącego na kolanach przy ołtarzu pisowskiej
ideologii oraz rząd posłusznych marionetek. Dzięki prezesowi mamy permanentną obstrukcję
parlamentarną w pełnym zakresie polegająca na tym, że wszelkie decyzje i tak
zapadają poza siedzibą władzy ustawodawczej. Rzeczywisty ośrodek władzy mieści
się za dnia na ul. Nowogrodzkiej w Warszawie, zaś nocą na Żoliborzu, tamże.
Trzeba przyznać, że Kaczyński do
perfekcji opanował technikę konsolidacji władzy polegającą na dzieleniu. Przede
wszystkim ludzi, tych w najbliższym otoczeniu, jak również całej reszty tak zwanych
obywateli. Rozdziela funkcje i stanowiska, skąpi pochwał, częściej gani i
ustawia po kątach budując jednocześnie wokół siebie szczelny mur, zza którego
coraz zachłanniej będzie rządzić twardą ręką bezwzględnego satrapy.
Słuchając takiej premiery czy też
innych pisowskich geniuszy można odnieść wrażenie, że przez ostatnie 8 lat
Polska była okupowana przez bliżej nieskonkretyzowanego wroga i teraz trzeba za
wszelką cenę wyzwolić ją z tego jarzma
bez względu na koszty. Prezes i jego sitwa konsekwentnie wmawiali każdemu, że „Polska
w ruinie”, niektórzy w to uwierzyli i PiS
wygrało wybory, po czym od razu wcieliło ten polityczny slogan w życie, na
dobry początek bez pardonu rujnując Trybunał
Konstytucyjny. W kolejce na przemiał już czekają służby cywilne, mundurowe,
banki, media etc.
Od chwili ogłoszenia wyborczych wyników Kaczyński uparcie
usiłuje wryć Polakom grubym szydłem nienawiści swoją wizję świata, Europy i
Polski. Mechanizm tego działania jest tak prosty, jak nie przymierzając konstrukcja
cepa. Z jednej strony lawina populistycznych obietnic (od 500+ przez darmowe
leki do mieszkań za półdarmo), wszak „ciemny
lud i tak to kupi”, a z drugiej jawne groźby w kierunku „wykształciuchów”, komuchów
i złodziei, sianie nienawiści i pogłębianie podziału na lepszy i gorszy sort
Polaków.
W imię dobra społecznego i porządku
publicznego partyjne pługi Kaczyńskiego orzą kraj wzdłuż, w szerz i w poprzek
zasłaniając się „legitymacją narodu” zdobytą w ostatnich wyborach. Jeżeli 19%
to cały naród, to gratuluję znajomości matematyki.
Zewsząd słychać oburzone głosy, że Kaczyński i jego
banda są grabarzami demokracji. Owszem są, ale ktoś do cholery dał tym
grabarzom łopatę do ręki! Dokładniej - ci
wszyscy, którzy nie poszli na wybory, bo im się nie chciało, bo zdezorientowani
politycznym bełkotem wyborczych komitetów woleli uniknąć moralnych dylematów na
kogo oddać głos, a wreszcie ci, którzy nie wierzą w żadne obietnice, a polityka
jako taka jest dla nich teatrem, w którym
trwa spektakl na obelgi, oskarżenia i publiczne pranie brudów. I tym sposobem
robi się kwadratura koła, im mniej osób bierze udział w wyborach, tym bardziej
wynik jest przypadkowy. Taki przypadek miał właśnie miejsce 25 października,
ale cena jaką przychodzi nam za niego zapłacić z każdym dniem jest coraz większa
i obłożona wzrastającym z każdą chwilą podatkiem od wolności i niezależności w
szerokim ich rozumieniu.
Mniejszość uważająca się za absolutną
większość wprowadza politykę okładania narodu nahajem i okiełzania go wędzidłem, ale Polska, to nie
Księżyc, który można sobie ukraść. Polacy nie będą tańczyć w rytm rządowego clipu
przyklaskując chorym pomysłom prezesa, tak ochoczo realizowanych przez rząd straSzydła
i Dudusia (p)rezydenta. To prawda, że jedna trzecia Polaków dała się złapać na
lep słodkich obietnic, ale dzisiaj nawet oni zaczynają doszukiwać się w schizofrenicznej
ideologii prezesa jakiegoś sensu, drugiego dnia, a co bardziej zdeterminowani
nawet geniuszu. Ale facet, który nie podaje ręki, używa wobec
współobywateli słowa „zdrajcy”, odgrywa kłamliwe role w kampanii wyborczej, a
po wygranej nie uznaje ładu społecznego, to jest za przeproszeniem, co najwyżej
przenicowany Che Guevara z lumpexu, a nie żaden geniusz.
Obiecywano nam
zmianę na lepsze, a mamy systematyczne niszczenie tego, co budowaliśmy przez
ostatnich 26 lat. Ulubiona mantra prezesa – „Polska w ruinie” okazała się być
nie sloganem, a obietnicą wyborczą, którą Kaczyński na naszych oczach bezwzględnie
realizuje. Uzurpowanie sobie prawa do totalnej demolki państwa może mieć tylko
jedno zakończenie…
Nie przystawia się narowistym koniom kaktusa
pod ogon!
i lepiej o tym pamiętać !