11 października 2015

Niedziela małych radości...



                       Liście kolorowo spadają z drzew, słupki rtęci uparcie lecą w dół, a poziom malkontenctwa zdecydowanie wzrasta. Polacy już tak mają, że kochają narzekać, zwłaszcza jesienią. Na rząd, politykę, pogodę, służbę zdrowia, młodzież i siebie nawzajem. Na proste pytanie: „co u ciebie słychać?” 95% naszego społeczeństwa odpowie:  stara  bieda, oj kiepsko, gorzej być nie mogło! Należę do tych nielicznych, którzy w takich razach w miejsce „starej biedy” ochoczo wstawiają optymistyczny „stary dobrobyt”, ale  z  reguły moja wypowiedź zbywana jest albo lekceważącym  machnięciem ręki, albo niechętnym wzruszeniem ramion, nierzadko dyskretnym puknięciem w czoło.

                    Bo ludzie kochają swoje traumy, kłopoty i nieszczęścia. Uwielbiają o nich opowiadać przy każdej okazji, bez okazji z resztą też, i to każdemu kto im się pod rękę nawinie, zwykle wyolbrzymiając byle drobiazg do rangi katastrofy. Obowiązkowo z cierpiętniczą miną i grobowym głosem oraz lepką żałością kapiącą  z każdego słowa. Z lubością opowiadają o prześladującym  ich pechu, obnoszą się z nim, jak z trofeum, bezwiednie wkładając na głowę cierniową koronę klęsk rzeczywistych i urojonych. Traktują tego pecha, jak najważniejszą cechę charakteru, niemalże część siebie, a potem mają pretensje do losu, ludzi czy Opatrzności, że ich życie wygląda, jak wygląda. Szaro, nędznie i byle jako. No, ale jeżeli dla kogoś treścią i sensem jego życia jest  pech i wszelkie możliwie nieszczęścia, to co się dziwić, że wszelka pomyślność od nich ucieka? Jak w ogóle można oczekiwać radości i szczęścia, gdy ciągle gloryfikuje się pecha ?! Zamiast przesadzać z klęskami  spróbujmy choć raz wyolbrzymić szczęście! Małe, drobne, byle jakie, ale szczęście!

                    Szczęśliwy. Zdrobniale, to będzie - siusiam śliweczki! I dobrze! Zawsze to lepiej siusiać ze szczęścia niż zalewać się łzami z powodu jakże często wydumanych „kataklizmów”…

                  Zamiast prognozować kolejne biedy i niefarty, zamiast z upodobaniem kręcić bicz boży z „na zaś” przewidywanych kłopotów, czy nie lepiej cieszyć się z orgii jesiennych barw, jakich nie skąpi nam natura? Ze słońca wesoło baraszkującego z obłokami na niebie? Tak pięknie i kolorowo jest tylko w październiku, a każdy mijający dzień przybliża nas przecież do wiosny. Za chwilę będzie można pospać godzinę dłużej i ani się człek obejrzy, a przyjdzie Boże Narodzenie dziarsko popychane przez Nowy Rok w kierunku żółto-zielonej Wielkanocy. Powody do radości można znaleźć dosłownie wszędzie! O! proszę! Prawie nic mnie dzisiaj nie boli, w tym tygodniu tylko dwa razy zaliczyłam „glebę”, wczoraj skutecznie przyczyniłam się do wzrostu utargu na targu, a na obiad mam same pyszności i sernik na deser. Oraz nowe buty i jeszcze nowszą książkę.  Są powody do radości? Są!

                  Dawno, dawno temu Wojciech Skowroński śpiewał, że „On, to się cieszy byle czym” i może warto wziąć sobie te słowa do serca?  Czasami życie mści się na człowieku dając mu to, czego pragnie, więc drodzy pechowcy , fataliści i dyżurni narzekacze - nie wywołujcie zawczasu złego wilka z lasu, bo co najmniej połowa waszych zmartwień dotyczy spraw, które i tak nigdy się wam nie przydarzą :-)

Szukajmy radości w drobiazgach  dnia codziennego, a kłopoty (gdy przyjdzie na nie pora) i tak znajdą nas same….
Uśmiech, to taka krzywa, która wszystko prostuje, a radość nie jest towarem reglamentowanym dostępnym tylko wybranym!  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz