5 października 2015

Jezus zatańczy macarenę...?



                     Październik zapowiada się nad wyraz ciekawie. Nie dość, że polityczny cyrk trwa w najlepsze, to jeszcze  ks. Charamsa podłożył śmierdzące jajo Kościołowi i cała Polska, że o reszcie katolickiego świata nie wspomnę deliberuje nad coming out’em homoseksualnego księżula. Charamsa wybornie pograł sobie z mediami i spektakularnie wkroczył na pierwsze strony gazety, tym samym od kilku dni pławi się w blasku kamer, w błyskawicznym tempie zyskując celebryckie szlify. Trochę to obrzydliwe oraz szatańsko perfidne…
                   Mało znany dotychczas katabas, wyskakuje niczym diabeł z pudełka i na bazie totalnej krytyki skrajnie konserwatywnych  reguł i zasad kościelnych radośnie oznajmia, że jest gejem i od tej chwili dość ma życia w zakłamaniu (sic!). Nie powiem – zaintrygowało mnie to oraz zaciekawiło solidnie. Odważny chłopak – pomyślałam w pierwszej chwili - może w końcu  dojdzie do konkretnej i merytorycznej dyskusji o ułomnościach Kościoła jako takiego oraz jego sługach bożych, jeszcze bardziej ułomnych? Może w końcu ktoś takiemu Terlikowskiemu wsadzi knebel w  niewyparzony pysk, i może ks. Oko przestanie pluć wściekłym jadem na „odmieńców” wszelkiej maści i autoramentu ? Może w końcu Kościół otworzy oczy i przyjmie do wiadomości sprawy z gruntu oczywiste?
                    Przecież Kościół jako instytucja homospołeczna  od wieków  przyciągał gejów  dając im możliwość starannego ukrycia pod duchowną rewerendą swojej orientacji homoseksualnej. Wszak księża, to tylko ludzie ze wszystkimi wadami, niedoskonałościami i zaletami, jakie  przypisane są  każdemu homo sapiens. Mają nałogi, dzieci i konkubiny, mają też i kochanków. Nic, absolutnie nic, nawet absurdalny celibat nie jest w stanie zniszczyć tak naturalnej dla ludzi potrzeby miłości do drugiego człowieka, więc może za sprawą księdza-geja ruszy  merytoryczna dyskusja i chociaż jedna zasłona hipokryzji zostanie zerwana?
                  Tak sobie naiwnie myślałam, a tu figa z makiem wielkości arbuza! Księżulo Charamsa swoim  pokazowym wyznaniem  chciał upiec dwie, a może nawet trzy pieczenie przy jednym ogniu. Po pierwsze: moment wybrał  idealny – tuż przed Synodem, a jako obyty w kościelnych realiach doskonale wiedział, że tym razem tematu nie da się cichcem zamieść pod dywan. Po drugie: na wszelki wypadek swoją „spowiedź” zaplanował w kilkunastu różnych mediach, żeby broń Boże nie umknęła w natłoku zdarzeń dnia codziennego. Po trzecie: korzystając z okazji zaprezentował światu swojego narzeczonego, niejakiego Eduardo, miziając się z nim przed kamerami, co było o tyle niesmaczne, że ciągle występował w księżowskim uniformie. Po czwarte:  szybko okazało się, że swój „spontaniczny” coming out zaplanował bardzo starannie i z dużym znawstwem technik PR . Jego zapewnienia, że wcale  nie chciał się ujawnić, że była to kwestia chwili, nieplanowany impuls, że na  fali przemyśleń, przeżyć etc. postanowił głośno opowiedzieć o swojej orientacji – sorry, ale na kilometr śmierdzi mi to fałszem i obłudą. Zwłaszcza w kontekście zapowiedzi rychłego wydania książki „o grzechach księdza Ch.”, która lada moment ma  ukazać się drukiem. Wywołując medialną burzę dobrze skalkulował promocję swojej książki, wszak reklama dźwignią handlu, a o księdzu-geju cały świat dzisiaj mówi.
                  Forma jego wystąpień też jest taka więcej obleśna: picuś-glancuś,  w dodatku ekshibicjonista z celebryckim zadęciem, grający na emocjach, występujący teoretycznie w poważnej i ważnej sprawie, a w praktyce lansujący własny interes. W przenośni i dosłownie.
               Poza tym patrząc na, za chwilę byłego księdza nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że oto rozgrywa się jakaś kolejna telenowela, w której główny bohater drżącym głosem, ze łzami w oczach, pauzując dramatycznie w odpowiednich momentach i odpowiednio stopniując napięcie serwuje mi kiepski monodram połączony z jeszcze gorszym kazaniem. Biedny księżulo chciałby  zjeść ciasteczko, ale i mieć ciasteczko, chce dalej być księdzem, ale nie chce żyć w celibacie. 
Eh.... wychodzi na to, że pan Charamsa Boga nosi w sercu, a diabła w rozporku.
             Nie tak łatwo wyjść spod skrzydeł Kościoła jako instytucji, a wszak to właśnie ona ( ta instytucja, przez wielu porównywana do korporacji) przez całe lata dawała Krzyśkowi od Charamsów  wikt i opierunek, a co ważniejsze szeroką i raczej pewną ścieżkę kariery, którą Krzysztofek przemierzał w radosnych podrygach i przez lata, pomimo swojego gejostwa dzielnie pracował na cześć i chwałę formacji, tak jawnie homofobicznej. Ale przyszła kryska na Matyska, w tym przypadku na Krzyśka. Wziął był zakochał się chłopak  w obywatelu płci niewątpliwie męskiej i chciałby dupczyć legalnie, bez trwożnego oglądania się na boki i zbytniego podkasania sutanny. Dorobił do tego stosowną ideologię i proszę! Drzwi do sławy stoją otworem!
                  Czy się to komuś podoba czy nie, nic nie zmieni faktu, że ponad 5% każdej społeczności, to homoseksualiści. Kościół też ma w swoich szeregach księży „kochających inaczej” i zakonnice lesbijki, a udawanie, że „nas to nie dotyczy” tylko obniża kościelny autorytet i tak już mocno nadwątlony. 
          W radykalne zmiany kościelnej mentalności absolutnie nie wierzę, prędzej Jezus zejdzie z krzyża i zatańczy macarenę, niż purpuraci oficjalnie przyzwolą na gejów w koloratkach i lesbijki w habitach.
       Ale póki co, Krzysztof Charamsa bryluje w mediach zbijając kapitał na najbliższą przyszłość. Być może niedługo objawi się jako prominentny działacz na rzecz obrony innych uciśnionych księży wpędzanych przez Kościół w schizofreniczne stany paranoi i rozdwojenia jaźni? Może będzie nowym Mesjaszem gejów i lesbijek? Cosik mi się zdaje, że jeszcze długo będzie miał medialne wzięcie, bo takiej cuchnącej gnojem zadymy dawno w Kościele nie było.
          Osobiście odbieram pana Charamsę, jako niewątpliwie inteligentnego manipulatora z dużą dozą narcyzmu, który z wyrachowaniem prowadzi prywatną krucjatę dla osiągnięcia własnych celów i korzyści. Jakich? To dopiero wyjdzie w praniu. A pełne emfazy stwierdzenie, że ojcowie synodalni obradujący w Watykanie będą mieli przed oczami jego twarz jest wyrazem pychy tudzież  naiwności, bo duchowni synodalni, (jak zawsze zresztą) będą mieli przed oczami czubek własnego nosa, a w nim głęboko upchane, "moralne" dylematy homoseksualnego księżula.
               W całej tej aferze zabrakło mi dwóch rzeczy. Przede wszystkim – o! paradoksie -chrześcijańskiej pokory, a zaraz potem  Boga, jako takiego…
No cóż… Bóg zapewne gejowskiemu księdzu wybaczy, w końcu to jego fach, ale purpuraci zapamiętają i o ich wybaczeniu, sorry Krzysiek - raczej zapomnij! A skoro publicznie i ostentacyjnie wypiąłeś się  na stan kapłański, to nie zdziw się chłopie, jak zasadzą ci takiego kopa, że twój zadek długo, bardzo długo  nawet do siedzenia nie będzie się zbytnio nadawał. Amen.

4 komentarze:

  1. Tak jak napisałaś, księża i zakonnice są tylko ludźmi. Ludzie mają naturalną skłonność do złego. Gdyby ludzie skupili się na Eucharystii zamiast na ludziach, było by dobrze. Cieszę się,że zauważyłaś że facet robi karierę. Nie chce mi się wierzyć, że w Watykanie o tym nie wiedzieli??? Przecież oni sprawdzają wszystkich do siódmego pokolenia wstecz. Mówiłam Ci ostatnio, że tam śmierdzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trupy wychodzą z kościelnych szaf, to śmierdzieć zaczyna...

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobno, jak mawiają Anglicy, każdy ma swojego trupa w szafie.... tyle tylko, że bywają mniejsze szafy i większe szafy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Otóż to!
    I tych szaf przybywa nie tylko w Watykanie...

    OdpowiedzUsuń