Październik
zapowiada się nad wyraz ciekawie. Nie dość, że polityczny cyrk trwa w najlepsze,
to jeszcze ks. Charamsa podłożył śmierdzące
jajo Kościołowi i cała Polska, że o reszcie katolickiego świata nie wspomnę
deliberuje nad coming out’em
homoseksualnego księżula. Charamsa wybornie pograł sobie z mediami i spektakularnie
wkroczył na pierwsze strony gazety, tym samym od kilku dni pławi się w
blasku kamer, w błyskawicznym tempie zyskując celebryckie szlify. Trochę to
obrzydliwe oraz szatańsko perfidne…
Mało znany dotychczas katabas,
wyskakuje niczym diabeł z pudełka i na bazie totalnej krytyki skrajnie
konserwatywnych reguł i zasad kościelnych radośnie
oznajmia, że jest gejem i od tej chwili dość ma życia w zakłamaniu (sic!). Nie
powiem – zaintrygowało mnie to oraz zaciekawiło solidnie. Odważny chłopak – pomyślałam
w pierwszej chwili - może w końcu dojdzie do konkretnej i merytorycznej dyskusji
o ułomnościach Kościoła jako takiego oraz jego sługach bożych, jeszcze bardziej
ułomnych? Może w końcu ktoś takiemu Terlikowskiemu wsadzi knebel w niewyparzony pysk, i może ks. Oko przestanie
pluć wściekłym jadem na „odmieńców” wszelkiej maści i autoramentu ? Może w
końcu Kościół otworzy oczy i przyjmie do wiadomości sprawy z gruntu oczywiste?
Przecież Kościół jako instytucja
homospołeczna od wieków przyciągał gejów dając im możliwość starannego ukrycia pod
duchowną rewerendą swojej orientacji homoseksualnej. Wszak księża, to tylko ludzie ze
wszystkimi wadami, niedoskonałościami i zaletami, jakie przypisane są
każdemu homo sapiens. Mają nałogi, dzieci i konkubiny, mają też i kochanków. Nic, absolutnie
nic, nawet absurdalny celibat nie jest w stanie zniszczyć tak naturalnej dla ludzi potrzeby miłości do drugiego człowieka, więc może za sprawą księdza-geja
ruszy merytoryczna dyskusja i chociaż
jedna zasłona hipokryzji zostanie zerwana?
Tak sobie naiwnie myślałam, a tu figa
z makiem wielkości arbuza! Księżulo Charamsa swoim pokazowym wyznaniem chciał upiec dwie, a może nawet trzy
pieczenie przy jednym ogniu. Po pierwsze: moment wybrał idealny – tuż przed Synodem, a jako obyty w
kościelnych realiach doskonale wiedział, że tym razem tematu nie da się cichcem
zamieść pod dywan. Po drugie: na wszelki wypadek swoją „spowiedź” zaplanował w
kilkunastu różnych mediach, żeby broń Boże nie umknęła w natłoku zdarzeń dnia
codziennego. Po trzecie: korzystając z okazji zaprezentował światu swojego
narzeczonego, niejakiego Eduardo, miziając się z nim
przed kamerami, co było o tyle niesmaczne, że ciągle występował w księżowskim
uniformie. Po czwarte: szybko okazało
się, że swój „spontaniczny” coming out zaplanował bardzo starannie i z dużym znawstwem technik PR .
Jego zapewnienia, że wcale nie chciał się ujawnić, że była to
kwestia chwili, nieplanowany impuls, że na fali przemyśleń, przeżyć etc. postanowił
głośno opowiedzieć o swojej orientacji – sorry, ale na kilometr śmierdzi mi to
fałszem i obłudą. Zwłaszcza w kontekście zapowiedzi rychłego wydania książki „o
grzechach księdza Ch.”, która lada moment ma ukazać się drukiem. Wywołując medialną burzę
dobrze skalkulował promocję swojej książki, wszak reklama dźwignią handlu, a o
księdzu-geju cały świat dzisiaj mówi.
Forma jego wystąpień też jest taka więcej obleśna: picuś-glancuś, w dodatku
ekshibicjonista z celebryckim zadęciem, grający na emocjach, występujący
teoretycznie w poważnej i ważnej sprawie, a w praktyce lansujący własny
interes. W przenośni i dosłownie.
Poza tym patrząc na, za chwilę byłego
księdza nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że oto rozgrywa się jakaś kolejna telenowela,
w której główny bohater drżącym głosem, ze łzami w oczach, pauzując
dramatycznie w odpowiednich momentach i odpowiednio stopniując napięcie serwuje
mi kiepski monodram połączony z jeszcze gorszym kazaniem. Biedny księżulo
chciałby zjeść ciasteczko, ale i mieć
ciasteczko, chce dalej być księdzem, ale nie chce żyć w celibacie.
Eh.... wychodzi
na to, że pan Charamsa Boga nosi w sercu, a diabła w rozporku.
Nie tak łatwo wyjść spod skrzydeł Kościoła
jako instytucji, a wszak to właśnie ona ( ta instytucja, przez wielu porównywana do
korporacji) przez całe lata dawała Krzyśkowi od Charamsów wikt i opierunek, a co ważniejsze szeroką i
raczej pewną ścieżkę kariery, którą Krzysztofek przemierzał w radosnych
podrygach i przez lata, pomimo swojego gejostwa dzielnie pracował na
cześć i chwałę formacji, tak jawnie homofobicznej. Ale przyszła kryska na
Matyska, w tym przypadku na Krzyśka. Wziął był zakochał się chłopak w obywatelu płci niewątpliwie męskiej i
chciałby dupczyć legalnie, bez trwożnego oglądania się na boki i zbytniego
podkasania sutanny. Dorobił do tego stosowną ideologię i proszę! Drzwi do sławy
stoją otworem!
Czy się to komuś podoba czy nie, nic
nie zmieni faktu, że ponad 5% każdej społeczności, to homoseksualiści. Kościół
też ma w swoich szeregach księży „kochających inaczej” i zakonnice lesbijki, a
udawanie, że „nas to nie dotyczy” tylko obniża kościelny autorytet i tak już
mocno nadwątlony.
W radykalne zmiany kościelnej mentalności absolutnie nie
wierzę, prędzej Jezus zejdzie z krzyża i zatańczy macarenę, niż purpuraci oficjalnie
przyzwolą na gejów w koloratkach i lesbijki w habitach.
Ale póki co, Krzysztof Charamsa
bryluje w mediach zbijając kapitał na najbliższą przyszłość. Być może niedługo
objawi się jako prominentny działacz na rzecz obrony innych uciśnionych księży
wpędzanych przez Kościół w schizofreniczne stany paranoi i rozdwojenia
jaźni? Może będzie nowym Mesjaszem gejów i lesbijek? Cosik mi się zdaje, że
jeszcze długo będzie miał medialne wzięcie, bo takiej cuchnącej gnojem zadymy dawno
w Kościele nie było.
Osobiście
odbieram pana Charamsę, jako niewątpliwie inteligentnego manipulatora z dużą
dozą narcyzmu, który z wyrachowaniem prowadzi prywatną krucjatę dla osiągnięcia
własnych celów i korzyści. Jakich? To dopiero wyjdzie w praniu. A pełne emfazy
stwierdzenie, że ojcowie synodalni obradujący w Watykanie będą mieli przed
oczami jego twarz jest wyrazem pychy tudzież naiwności, bo duchowni synodalni, (jak zawsze
zresztą) będą mieli przed oczami czubek własnego nosa, a w nim głęboko upchane,
"moralne" dylematy homoseksualnego księżula.
W całej tej
aferze zabrakło mi dwóch rzeczy. Przede wszystkim – o! paradoksie -chrześcijańskiej
pokory, a zaraz potem Boga, jako takiego…
No cóż… Bóg
zapewne gejowskiemu księdzu wybaczy, w końcu to jego fach, ale purpuraci
zapamiętają i o ich wybaczeniu, sorry Krzysiek - raczej zapomnij! A skoro publicznie
i ostentacyjnie wypiąłeś się na stan
kapłański, to nie zdziw się chłopie, jak zasadzą ci takiego kopa, że twój
zadek długo, bardzo długo nawet do
siedzenia nie będzie się zbytnio nadawał. Amen.
Tak jak napisałaś, księża i zakonnice są tylko ludźmi. Ludzie mają naturalną skłonność do złego. Gdyby ludzie skupili się na Eucharystii zamiast na ludziach, było by dobrze. Cieszę się,że zauważyłaś że facet robi karierę. Nie chce mi się wierzyć, że w Watykanie o tym nie wiedzieli??? Przecież oni sprawdzają wszystkich do siódmego pokolenia wstecz. Mówiłam Ci ostatnio, że tam śmierdzi.
OdpowiedzUsuńTrupy wychodzą z kościelnych szaf, to śmierdzieć zaczyna...
OdpowiedzUsuńPodobno, jak mawiają Anglicy, każdy ma swojego trupa w szafie.... tyle tylko, że bywają mniejsze szafy i większe szafy :)
OdpowiedzUsuńOtóż to!
OdpowiedzUsuńI tych szaf przybywa nie tylko w Watykanie...