Jak co
roku zostałam uprzejmie ale stanowczo pogoniona na badania okresowe, bo jako
osoba legitymująca się orzeczeniem o niepełnosprawności w stopniu umiarkowanym
muszę circa, co 12 miesięcy przekładać szefostwu odpowiednie flepy stanowiące
podstawę do dalszego zatrudnienia z należnymi szykanami. W mojej firmie
szykanowanie niepełnosprawnych
(
zgodnie z odpowiednią ustawą) polega na tym, że pracują o godzinę krócej, mają
dodatkowe 15 minut przerwy i muszą mieć stanowisko pracy dostosowane do swojej
niepełnosprawności. Akurat w moim przypadku prawie wszystkie symbole ON mają
zastosowanie ale nasza pani doktor od medycyny pracy poszła mi na rękę i zawęziła
badania tylko do 05-R,10-N, 11-I i 04-O na resztę moich jednostek chorobowych z
lekceważeniem machając ręką. Pierdołami typu zaszpuntowane tętniaki czy okresowe
neuropatie żadna z nas nie zamierzała
zawracać sobie głowy. Gustowna fotografia podstawowego organu układu
oddechowego nie straciła jeszcze na ważności, więc przynajmniej to miałam z
głowy. Neurologa załatwiłam ekspresowym mimochodem miedzy reumatologiem, a
neurochirurgiem i endokrynologiem. Trochę nabruździł mi hematolog i w jego
wypracowaniu pt. „Zaświadczenie lekarskie” musiałam nanieść odpowiednie poprawki eliminując
pierwsze dwie cyferki z długiego ciągu moich leukocytów, które najwyraźniej
poczuły jesień i za bardzo skoczyły w górę. Poszło szybko jak po jeżu.
Do
załatwienia został tylko okulista, co uważałam za zwykłą formalność, bo w moim
wieku okulary do dali są rzeczą jakby całkiem oczywistą i jak najbardziej na
miejscu.
Zakładałam,
że ilość dioptrii od ostatniego badania nie uległa zmianie i obecnie noszone
bryle spokojnie posłużą mi do następnych badań okresowych. I oczywiście po raz
kolejny przekonałam się, że założyć to ja sobie mogę gacie na tyłek, a nie bawić się w medycznego
wróżbitę. Niejaki Bartosz w randze lekarza okulisty dopatrzył się w głębinie
ócz mych przepastnych jakiejś nieprawidłowości
znacznie poważniejszej niż kurza ślepota, astygmatyzm i jaskra razem wzięte i
zalecił w trybie bardziej niż pilnym używanie szkieł progresywno – jakiś tam.
Trzeba,
to trzeba nosiła będę, wszak ze mną jak z dzieckiem – za rękę do knajpy i słowa
nie powiem! Grzeczna jestem, spolegliwa i z oczywistymi oczywistościami nie
dyskutuje. Wcale. Tylko czasami. Wsadziłam receptę do torebki i oczywiście
natychmiast o niej zapomniałam. Zadowolona jak prosiątko w deszcz przedstawiłam
doktor B. wymagane badania żeby czym prędzej swoim autografem potwierdziła moją
przydatność do pracy na stanowisku starszego referenta od wszystkiego, bo
szefowa nosem coś za bardzo kręci i trochę się czepia. Doktor B. jest ludzki
człowiek i nikomu pod górę robić nie zamierza ale warunki postawiła:
-
podpiszę, podpiszę ale najpierw obiecasz mi, że przez najbliższe pół roku szlag
cię nie trafi, bo i tak wiem, że coś tu na ściemniałaś, a po drugie – gdzie
masz nowe okulary?! Bez nich nie możesz pracować siedmiu godzin przy
komputerze. W ogóle bez nich nie wolno ci nawet spojrzeć w kierunku monitora!
Obiecałam,
co chciała i przyrzekłam, że nowe okulary niebawem na moim nosie zobaczy.
Jeszcze
tego samego dnia poszłam do optyka, wybrałam oprawki w miarę tanie i mało
ekscentryczne i zapytałam ile ta przyjemność będzie mnie kosztować. Optyczna
panienka szybciutko policzyła, że razem ze zniżką wybulę jedynie coś ponad
siedemset złoty. Słuchałam jej jak świnia grzmotu z wybałuszonymi oczami!
- ile?
– byłam pewna, że się przesłyszałam.
- oprawka
168 zł plus szkła ze zniżką po 295 zł każde, razem 758 zł – jednak się nie
przesłyszałam -
przepraszam bardzo, a czy te szkła to z kryształu robione czy jak? Tańszych nie
ma?
- są
ale pani ma taką bardzo dziwną wadę
wzroku, że inne być nie mogą…- pani optyk popatrzyła na mnie ze współczuciem i
poradziła życzliwie:
– może pani
zwrócić się o częściową refundację do NFZ-tu..
-
jasne! i zrefundują mi całe 7 złoty na każde szkło, zaoszczędzę krocie i z tej
radości pójdę się upić! Jak raz, na dwa piwa wystarczy…
Na samą
myśl o papierologii NFZ zrobiło mi się nie dobrze. Mojej karcie
kredytowej tym bardziej, kiedy musiała ulać z konta kilkaset złoty, bo jej
właścicielce zachciało się być niepełnosprawną inaczej. Szlag by to trafił i
porządnie wymiąchał!
Kupię Ci lupę chcesz? Żeby chorować to trzeba mieć zdrowie.B.
OdpowiedzUsuń