5 września 2014

Jego Wysokość Przypadek...



            Gdyby mój ojciec od pierwszego kopa nie zachłysnął się urodą mojej mamy na jednej ze szkolnych potańcówek prawdopodobnie ani mnie, ani mojej siostry na świecie by nie było. A zachłysnął się tylko dlatego, że akurat tego dnia ostro pokłócił się z własnym protoplastą i nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić udał się na szkolną zabawę, na które to imprezy z zasady nie chadzał, bo szkołę, jako powojenny młody, gniewny, razem z jej atrakcjami miał w głębokim poważaniu.
Przypadek czy przeznaczenie?
Gdybym jeździła do szkoły autobusem o sześć minut wcześniejszym prawdopodobnie nigdy nie spotkałabym swojego pierwszego męża i moje dziecko miałoby całkiem innego tatusia.
Przeznaczenie czy przypadek..?
Moja rodzina uparła się, że po maturze muszę zrobić oszałamiającą karierę. Najlepiej jako prawniczka, dentystka albo żona bogatego męża. Ja, jako ja czyli jednostka teoretycznie dorosła nie miałam w tym względzie absolutnie nic do powiedzenia i chociaż interesowało mnie zgoła całkiem co innego, to rodzina i tak miała głos decydujący. Litościwa Opatrzność dopilnowała żebym nie dostała się na prawo, bo chociaż egzaminy zdałam, to zabrakło tzw. punktów za pochodzenie, a mój ojciec uparł się, że łapówki nie da i tym sposobem ze studiowania obok pochodzenia wyszły nici. Tak oto nie zostałam wziętą adwokatką, a rozrywanym „wyrwizębem” tym bardziej, natomiast zawodowo zostałam całkiem kimś innym o wielowątkowych kwalifikacjach mocno udokumentowanych. Niestety  „wielką karierę” już u zarania szlag trafił i podobno rozmieniłam się na miedziaki oraz zmarnowałam potencjał….
Przypadek… czy przeznaczenie?
Kiedy kręgosłup wywinął mi podwójnego dubla i zdecydowanie odmówił dalszych usług okazało się, że wystarczy drobne siedem tysięcy i implancik mogę mieć wstawiony od zaraz , a co za tym idzie prawdopodobnie samodzielnie chodzić. Czternaście lat temu taka kwota była absolutnie poza moim zasięgiem i widmo inwalidzkiego wózka ostro majaczyło na horyzoncie. Byłam bez pracy, ZUS wypiął na mnie urzędniczy zadek, bo w jego ocenie reprezentowałam klasyczne symulanctwo oraz chamskie naciągactwo rentowe i nie pozostawało mi nic innego, jak tylko albo łagodnie zejść z tego świata nie wadząc nikomu, albo zrobić coś! Innej alternatywy nie widziałam. Zejścia śmiertelne czy jakiekolwiek inne odpadały w przedbiegach, bo nawet na inwalidzkim wózku życie przecież może być, co prawda mocno utrudnione, tym nie mniej ciekawe. Pozostawało zrobienie cósia , którego wykonałam wręcz brawurowo, otóż w akcie skrajnej desperacji wysyłałam za przedostatnie pieniądze kupon totolotka. Trafiłam „piątkę”….
Przypadek czy przeznaczenie..?
Miałam kiedyś kota-znajdę i nowy czajnik. Śliczności, nie czajnik! Emaliowany na czerwień podbitą lekkim grafitem, ze srebrnymi lampasami i rasową pokrywką. No, i ten czajnik zaczaił się na mnie podstępnie kipiąc wrzątkiem i zalewając gazowy palnik niczym zawodowa OSP, a ja zmęczona jak kobyła po westernie na kilka chwil przysnęłam w wygodnym fotelu. I gdyby nie kot….. Znajdek narobił kociego rabanu na pół kamienicy i tym razem nie powiększyłam grona niesfornych aniołków….
Przeznaczenie ? Przypadek ? a może całkiem coś  innego ?

2 komentarze:

  1. W tym ostanim przypadku Bóg Cie zachował, bo pięknie piszesz. Dobrze się czyta, można czasami przejrzeć się jak w lustrze. I potrafisz sprawić, że człowiek się usmiecha.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super pioro. chcialoby sie jeszcze i jeszcze i jeszcze .....czytac ,bez konca. sciskam i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń