Nie wiem dlaczego ale od dłuższego czasu prześladuje mnie liczba
pięćdziesiąt sześć. Pewnie przez pogodę, która ostatnio bardzo dziwne sztuki
wyprawia i nagle w grudniu wiosenne wartości na termometr wsadza, ale wytrwale smarka kałużami. Z dachów
ciecze, z nieba ciecze, z mojego nosa też ciecze, a upiorne pięćdziesiąt sześć
ni czorta nie chce się odczepić. Chodzi po mnie w te i na zad duszę kąsając
uparcie.
Pięćdziesiąt sześć. Nawet ładnie brzmi ale głupio wygląda i nijak do mnie nie pasuje. Absolutnie z żadnej strony. Ani z przodu, ani z tyłu, a z boku tym bardziej! No, dobrze! Kalendarzowo pasuje, bo innego wyjścia nie ma i w żaden sposób ten mój licznik nie chce bić do tyłu, a podkręcić się nie da. Szkoda, bo potwornie dużo czasu tracę na godzenie wieku biologicznego z kalendarzowym. Żrą się nieustannie i na każdym kroku, a ja jak tak głupia obrywam,to z prawa,to z lewa..
Pięćdziesiąt sześć. Ni pies, ni wydra. Na osoby z takim stanem licznika mówi się „kobieta dojrzała”. I tu zdecydowanie się nie zgadzam. Dojrzała! Też coś! Dojrzała to jest gruszka klapsa, albo inna ulęgałka, ale nie kobieta przecież! Bo skoro „dojrzała”, to co? To teraz butwieć zacznie? Mchem porośnie? I jako ponad półwiekowe próchno własnym światłem świecić zacznie? Co to, to nie! Dziękuję bardzo i wypisuję się z takiej piaskownicy! Wystarczy, że mam w sobie tytan, platynę, rogatą duszę i elektryczność nieujarzmioną, i żadnego dodatkowego świecidła w sobie nie potrzebuję.
A swoją drogą ciekawe kiedy zostanie wymyślony jakiś sposób żebym przestała w końcu strzelać wyładowaniami elektrycznymi na wszystkie strony i na kogo popadnie. Przecież nie mogę chodzić po świecie z odgromnikiem na głowie, bo wyjątkowo mi w nim nie do twarzy.
Takie coś już bardziej pasuje do innych części składowych kobiecego ciała ale trochę jednak przeszkadza w codziennym funkcjonowaniu, wiem bo próbowałam i nie powiem, co z tego wyszło.Mało krew się nie polała...
Od dziecka byłam ulubienicą słowiańskiego bóstwa Peruna i już w przedszkolu miałam przez to uwielbienie nieliche kłopoty:
Pięćdziesiąt sześć. Nawet ładnie brzmi ale głupio wygląda i nijak do mnie nie pasuje. Absolutnie z żadnej strony. Ani z przodu, ani z tyłu, a z boku tym bardziej! No, dobrze! Kalendarzowo pasuje, bo innego wyjścia nie ma i w żaden sposób ten mój licznik nie chce bić do tyłu, a podkręcić się nie da. Szkoda, bo potwornie dużo czasu tracę na godzenie wieku biologicznego z kalendarzowym. Żrą się nieustannie i na każdym kroku, a ja jak tak głupia obrywam,to z prawa,to z lewa..
Pięćdziesiąt sześć. Ni pies, ni wydra. Na osoby z takim stanem licznika mówi się „kobieta dojrzała”. I tu zdecydowanie się nie zgadzam. Dojrzała! Też coś! Dojrzała to jest gruszka klapsa, albo inna ulęgałka, ale nie kobieta przecież! Bo skoro „dojrzała”, to co? To teraz butwieć zacznie? Mchem porośnie? I jako ponad półwiekowe próchno własnym światłem świecić zacznie? Co to, to nie! Dziękuję bardzo i wypisuję się z takiej piaskownicy! Wystarczy, że mam w sobie tytan, platynę, rogatą duszę i elektryczność nieujarzmioną, i żadnego dodatkowego świecidła w sobie nie potrzebuję.
A swoją drogą ciekawe kiedy zostanie wymyślony jakiś sposób żebym przestała w końcu strzelać wyładowaniami elektrycznymi na wszystkie strony i na kogo popadnie. Przecież nie mogę chodzić po świecie z odgromnikiem na głowie, bo wyjątkowo mi w nim nie do twarzy.
Takie coś już bardziej pasuje do innych części składowych kobiecego ciała ale trochę jednak przeszkadza w codziennym funkcjonowaniu, wiem bo próbowałam i nie powiem, co z tego wyszło.Mało krew się nie polała...
Od dziecka byłam ulubienicą słowiańskiego bóstwa Peruna i już w przedszkolu miałam przez to uwielbienie nieliche kłopoty:
- proszę pani, a ona kopie! – rozkrzyczała się moja koleżanka kiedy niechcący dotknęłam jej ręki sięgając po kredkę
- proszę pani, a ona strzela – popłakał się kolega, bo przechodząc obok otarłam się o niego, no i strzeliło, w dodatku świetliście.
To samo było w szkole, w pracy, gdziekolwiek. Błyskałam i trzeszczałam wydalając z siebie małe piorunki i błyskawice, a ludzie odskakiwali ode mnie z głośnym „ałaaa” patrząc z niechęcią i ciężkim wyrzutem. Odkąd mam w sobie trochę metalu ( i co z tego, że z najwyżej półki, metal jest metal czyli przewodnik doskonały!) strzelam i błyskam jakby bardziej i częściej. Chłopa mi tylko szkoda, bo chcąc na powitalnie ucałować ust mych korale najpierw strachliwie poklepuje mnie tu i ówdzie, a jak prąd już go wstępnie popieści, to przystępuje do działań zasadniczych.
Dla kogoś patrzącego z boku jest to niewątpliwie ciekawe zjawisko przyrodnicze. Dwoje dorosłych ludzi pałających do siebie nieskrywanym afektem poklepuje się trwożnie czekając na iskrę i grom niekoniecznie z nieba.
Mąż mężem, przez tyle lat miał czas przywyknąć ale jak pracowałam w szpitalu, to pacjenci nijak zrozumieć nie mogli dlaczego razem z rehabilitacją funduje się im elektrowstrząsy, więc na głupie pretensje zgłaszane pod moim adresem miałam zawsze dyżurną odpowiedź:
-to tak profilaktycznie na poprawę krążenia i gładszy stolec – zawsze działało bezbłędnie.
No tak, ja tu sobie piszę o nieistotnych duperelach sprawdzając tolerancję ulubionego laptopa na ilość głupot czynionych słowem pisanym , a upierdliwe pięćdziesiąt sześć, jak wlazło mi na kark, tak i siedzi chichocząc szatańsko. Ale jeszcze zobaczymy, kto będzie śmiał się ostatni!
Za niedługo pięćdziesiąt i
owszem! z przodu zostanie, ale na tył całkiem sympatyczna siódemka wskoczy, a
ja bardzo lubię jak cyfry nieparzyste są obok siebie, bo wtedy zdecydowanie
mniej prądu wytwarzam i jestem przez to bardziej ekologiczna, odrobinę liryczna i ciut więcej romantyczna.
Jak nie zdam egzaminu z matmy to też strzelę, ale siebie;)
OdpowiedzUsuńZdasz, zdasz! Zdolna "oszczynka" jesteś:-)
OdpowiedzUsuńCzy Ty zawsze musisz katować mnie tymi trudnymi wyrazami??? proszę tłumaczenie.
OdpowiedzUsuń