O tym , że
nieznajomość prawa szkodzi przekonał się chyba każdy przynajmniej raz w życiu. Niewiedza
lub też wiedza niedostateczna w dowolnej dziedzinie może okazać się nad wyraz
szkodliwa żeby nie rzec – dokuczliwie bolesna, co też jest rzeczą jakby
oczywistą dla każdego, kto bodaj raz potknął się na
urzędniczo-instytucjonalnych schodach. Osobiście mnóstwo razy z braku odpowiedniej
wiedzy wyrypałam się na nich dotkliwie i wielokrotnie zostałam postponowana za brak biegłości w danym
temacie, aktualnie żywo mnie dotyczącym. Jako jednostka w miarę inteligentna,
niekoniecznie lubiąca urzędnicze pomiatanie dość szybko wyciągnęłam odpowiednie
wnioski i postarałam się o wiedzę. W sensie ogólnym, a w niektórych „lejtmotywach”
nawet bardzo szczegółowym, bo co mi szkodziło poczytać to i owo żeby braki w
wykształceniu ustawowo-rozporządzeniowo-regulaminowo-przepisowym wyrywkowo nadrobić?
Toteż kiedy po raz kolejny z powodu głupich wybryków własnej anatomii
wylądowałam w poznańskiej klinice, coś takiego jak „Karta Praw Pacjenta”
obcykane miałam do ostatniego przecinka. Parę innych drobnostek też, ot! tak zapobiegawczo,
bo jako wieloletni szpitalny wycieruch doświadczenie w tej materii mam
kolosalne i wolałam się zabezpieczyć. Profilaktycznie i na wszelki wypadek. W
bardzo krótkim czasie okazało się, że całą tę wiedzę spokojnie mogę wsadzić psu
pod ogon, bo poznańska medycyna w zakresie neurochirurgii na niewiedzy stoi. A
dokładniej rzecz ujmując wychodzi z dziwnego założenia, że pacjent jest na tyle głupi, że żadna wiedza do niczego
nie jest mu potrzebna. Zwłaszcza wiedza o własnym stanie zdrowia, różnorakich
zabiegach pielęgniarsko-medycznych, przewidywanym leczeniu lub też jego
zaniechaniu. A jak pacjent uparcie chce wiedzieć, to niech sam z siebie zgaduje
albo w internecie poszuka, a ludziom
pracującym głowy nie zawraca i w pełnieniu tzw. misji nie przeszkadza. Przekonałam
się o tym bardzo dokładnie na własnej skórze. Zaczęło się od drobnostki czyli
mojego naiwnego pytania, o której to godzinie mogę spodziewać się angiografii,
bo znając tamtejsze zwyczaje mogła odbyć się nawet o północy. Pomijając drobny
szczegół, że na czczo od bladego świtu kotłowałam się ponad dwie godziny w mało sympatycznej Izbie Przyjęć, to na oddziale atmosfera też
przygniatała wszystkim, a wiertarkowymi odgłosami remontu przeprowadzanego obok
zwłaszcza. Byłam zmęczona, wściekle głodna, spragniona nieziemsko, głowa pękała mi
na kawałki i zwyczajnie, po ludzku chciałam zaspokoić podstawowe potrzeby: coś
zjeść, napić się herbaty i łyknąć jakąś pigułę na bolący łeb. Dopiero trzecia schwytana za fartuch pielęgniarka raczyła
udzielić jakiejś w miarę zrozumiałej odpowiedzi – „angiografia będzie, o której
będzie, zjeść i owszem mogę, byle coś małego, a pigułę zaraz przyniesie”. To „zaraz”
trwało ruski miesiąc, więc wkurzyłam się tylko odrobinę, bo głowa łupała mnie coraz mocniej
i poczłapałam niemrawo do tak zwanej dyżurki celem wyżebrania przeciw bólowego
procha. Żebry wyszły mi nienajlepiej, bo odmówiłam przyjęcia ketonalu, który
wywołuje u mnie wszelkie możliwe skutki uboczne z obstrukcja włącznie potęgując
tylko ból zamiast go uśmierzyć. Dyżurna w dyżurce pielęgniarka warknęła
niemiło, że nic innego nie mają i mogę sobie zimne okłady zrobić skoro taka
cierpiąca jestem. Grzecznie ale stanowczo poprosiłam o pyralgine w zastrzyku wskazując
palcem stosowne ampułki i tym sposobem zyskałam opinię pacjentki grymaśnej oraz
nad wyraz upierdliwej. Zastrzyk ma tę przewagę nad tabletką, że działa
natychmiast, a nawet jeszcze szybciej i w kilka chwil później siedziałam na
ławce w przyszpitalnym parku prawie zadowolona z życia. Jak powszechnie wiadomo
prawie
robi wielką różnicę. Co prawda czarci w mojej
głowie przestali w końcu grać w kręgle młyńskimi kamieniami, pogoda jak na
wrzesień była wręcz lipcowa, słoneczko grzało upojnie, ale i tak w niczym to
nie umniejszało mojego strachu i potężnego
zdenerwowania. Siedząc na tej ławce w pięknych okolicznościach przyrody
ocierałam się o granice histerycznej paniki albo, jak kto woli panicznej
histerii. Bałam się jak diabli, i jak nigdy wcześniej. Strach milionem zlodowaciałych
mrówek latał mi po krzyżu, ściskał wątpia i powodował bolesny szczękościsk z rzadka
tylko urozmaicony szczękaniem zębami. Nie wiem jak długo siedziałam trzęsąc się
niczym śledziona w wyścigowym wałachu i dopiero ból zdrętwiałych derrière przywrócił mnie do jako takiej przytomności i
spowodował, że zaczęłam trochę mniej się bać, a odrobinę więcej myśleć. Z dość
chaotycznych skoków myślowych wyszło mi, że cała ta moja paniczna bojaźń wynika
z niewiedzy. Wystarczy porozmawiać z lekarzem, zyskać odpowiednie informacje i
po strachu! Boimy się niewiadomego i
nieznanego, oswojony strach nie ma racji bytu! Pokrzepiona tą myślą naiwną natychmiast
poleciałam ostrym kurcgalopkiem na oddział celem wydojenia z jakiegoś lekarza
niezbędnej mi wiedzy potrzebnej do pokonania histerycznej cykorii. I nie powiem,
co mi z tego przyszło. Zaczaiłam się pod gabinetem lekarskim z twardym
postanowieniem, że nie ruszę się stąd, dopóki nie dowiem się, co tak naprawdę
dzieje się w moim czerepie. Po bardzo długim czasie udało mi się dorwać jednego
ale pogonił mnie koncertowo odsyłając do lekarza prowadzącego, szkopuł w tym,
że nikt mi nie powiedział, kto zacz ten lekarz prowadzący. Drugi konował nawet
nie raczył otworzyć pyska, trzeci owszem, udzielił informacji, nawet dość
wyczerpującej. Mianowicie stwierdził, że po co mi ta wiedza skoro i tak nic z
tego nie zrozumiem, przyjdzie pora to się dowiem albo i nie, a teraz mam mu
głowy nie zawracać, bo on jest w pracy i nie ma czasu odpowiadać na durnackie pytania.
Ogłupił mnie do tego stopnia, że stałam pod tym gabinetem całkiem, jak ta picza
z Łowicza nic nierozumiejąca. I pewnie stałabym tam do tych pór gdyby pielęgniarka
nie przyleciała z krzykiem i nie pogoniła mnie rączo na tak długo wyczekiwaną angiografię.
To, że prawie pięć godzin spędziłam na bloku operacyjnym, w tym dwie na
korytarzu z kobylastą rurą w tętnicy udowej i kroplówką wielkości wiadra do pojenia krów jest
błahostką nie wartą wspomnienia. Gorzej, że dalej nic nie wiedziałam o własnym stanie
zdrowia i w dalszym ciągu robiłam za pokazową ciemną tabakę, w tak zwanym nie
mniej pokazowym i jeszcze ciemniejszym rogu. We własnym zakresie sprawdziłam
czy wszystkie kończyny działają jak należy i czy nie wystąpiły uboczne skutki
gmerania pod ciemieniem. Na pierwszy rzut oka wszystko grało, więc uspokojona
czekałam na kolejny poranek z nadzieją, że informacje na temat osobistej kondycji zdrowotnej
przestaną być mi niedostępne. Czystym przypadkiem i całkiem niechcący
dowiedziałam się w środku nocy, że zabieg rekanalizacji mojego tętniaka czyli
wtórna embolizacja nie udała się w żadnym razie i nie wiadomo co dalej. Przez
kolejne półtora dnia i jedną noc uparcie, namolnie i wręcz bezczelnie domagałam się odpowiedzi na dwa, jakże istotne
dla mnie pytania: dlaczego zabieg się nie udał, i co dalej w związku z tym? Łatwo zgadnąć, że
szczątkowe informacje uzyskałam dopiero po otrzymaniu karty wypisowej ze
szpitala, z których wynikało, że zostałam wpisana na listę oczekujących na
zabieg wszczepienia stendu, a póki co mam prowadzić oszczędny tryb życia czyli
stosować wszystkie punkty z długiej listy NIE WOLNO…
Dopiero po przyjeździe
do domu, i jako takim ochłonięciu po atrakcjach zafundowanych mi przez poznańską
klinikę uzupełniłam wiedzę dzięki jednej prywatnej wizycie u normalnego
specjalisty w randze neurochirurga - traumatologa i jednej przychodnianej u
doktora G. czyli lekarza rodzinnego. Pierwszy spokojnie i klarownie wytłumaczył
oraz wyrysował wszystko związane z moim
tętniakiem, drugi na moje pytanie: jak mam rozumieć formułkę „oszczędny tryb
życia”, i czy to znaczy, że mam leżeć i tylko pachnieć, czy też nie wolno mi
skakać na bungee odpowiedział prosto i
jasno:
- Pilnować
ciśnienia! Jak będzie pani miała normalne ciśnienie, to nawet skoki na bungee nie zaszkodzą
niczemu.
I tak sobie
myślę, że niezależnie od tego jaką wiedzą dysponujemy i co z nią robimy, i tak
wszystko zależy od Człowieka.
Są ludzie i
są parapety…
To ja chyba do parapetów się zaliczam. Cztery słowa to czarna magia. Pisz Imora, pisz lepiej mi na duszy, kiedy mogę Cię czytać.
OdpowiedzUsuńBożenko! Jesteś Człowiekiem przez bardzo, bardzo duże C!
UsuńOdwiedziłam dzisiaj koleżankę, która z groźna diagnozą wylądowała w tym samym szpitalu, tylko w klinice gastroenterologii. Stwierdziła, że pierwszy raz od początku choroby jest rzetelnie informowana o swoim zdrowiu, badaniach, przewidywanym leczeniu, co powoduje znaczący wzrost poczucia bezpieczeństwa... Wszystko zależy od ludzi..
OdpowiedzUsuń