Od września obowiązuje znowelizowana ustawa o bezpieczeństwie żywności i żywienia, zgodnie z którą w
sklepikach szkolnych nie można
sprzedawać tzw. śmieciowego jedzenia. Zniknęły
chipsy, guma do żucia, coca-cola, zapiekanki, drożdżówki i kanapki z białego
pieczywa. Wiele szkolnych sklepików też zniknęło. I wiele jeszcze zniknie.
Ministerialni tuzowie bardzo restrykcyjnie określili skład kanapek jakie mogą
być sprzedawane dzieciom, i taka na przykład bułka grahamka posmarowana masłem
(broń Boże margaryną!), z chudą wędliną i obłożona sałatą, ogórkiem czy
pomidorem jest, jak najbardziej cacy, a rogal z dżemem już nie. Zamiast napojów
gazowanych - orkiszowe paskudztwo, soki warzywne i owocowe ( ale tylko te
dopuszczone przez MZ), woda w dowolnej ilości oraz gorzka herbata i równie
gorzka kawa zbożowa. Niesłodzone, bo cukier jest zakazany, słodzić można tylko naturalnym
miodem, pytanie tylko - kogo na to stać? Jeszcze niedawno w szkolnym sklepiku
dzieciak mógł kupić „amerykankę” za złotówkę i szklankę mleka za drugą. Zjadł i
jakoś wytrzymał do stołówkowego obiadu. Niestety, w polskich szkołach ciągle są
dzieci, dla których 2 złote to majątek i o „amerykance” z mlekiem mogły tylko
pomarzyć, ale zawsze była nadzieja, że kumpel da „gryza” albo nawet dwa. Teraz
„zdrowa kanapka” kosztuje ok. 3- 4 złotych, „zdrowy napój” też coś koło tego i pytam
się - kogo na to stać? A jak już stać, to „gryza” raczej nie da..
Głód można
oszukać gumą do żucia i cóż z tego? Resort Zdrowia uznał, że żucie gumy powoduje wady zgryzu i
zgrzytanie zębami, więc na wszelki wypadek
– won gumy ze szkół! Podobnie, jak sól. Zgodnie z wymysłami Ministerstwa
Zdrowia szkolne stołówki muszą ograniczyć do minimum używanie soli i cukru,
także innych przypraw, a tym samym posiłki przez nie serwowane są delikatnie
mówiąc mocno „niezjadliwe” i najczęściej lądują w śmietniku. Kogo stać na takie
marnowanie jedzenia? W naszym kraju ciągle obowiązuje mnóstwo bzdurnych
przepisów, ale nie takie rzeczy nawet mały Polak obejść potrafi. Z chwilą
wejścia w życie „zdrowej ustawy” prawie natychmiast ujawniła się uczniowska
kreatywność , a szkolna szara strefa ma się coraz lepiej. Co bardziej
przedsiębiorcze dzieciaki noszą ze sobą cukier w kostkach i sprzedają potrzebującym
po przystępnych cenach (1 kostka/20 gr), małe solniczki większość ma własne.
Starsze przynoszą do szkoły zakazane
produkty i na przerwach handlują aż miło, w nosie mając wszelkie
rozporządzenia, a zdrową żywność tym bardziej. I tak ustawa sobie, a życie
toczy się dalej.
Może to i prawda, że co 4 dziecko zagrożone jest otyłością, może
uszczęśliwianie na siłę zdrowym
żywieniem przyniesie w końcu jakieś rezultaty. Może, aczkolwiek sukcesów nie
przewiduję. W tym temacie edukacja powinna przede wszystkich objąć rodziców.
Czy nam się to podoba czy nie, wiele nawyków, w tym żywieniowych wynosimy z
domu. Jeżeli mamusia i tatuś wolą napchać progeniturę hamburgerami w Mc
Donaldzie zamiast domowym, zdrowym obiadem, to żadne rozporządzenie tu nie
pomoże. O ileż łatwiej jest dać dzieciakowi kasę na zapiekankę i colę zamiast przygotować mu drugie
śniadanie w domu. Ileż to razy dla
zyskania czasu i odrobiny spokoju kupujemy maluchom niezdrowe słodycze, chipsy
czy inne frytki, bo nie chce się nam stanąć przy garach i trochę wysilić?
Zabiegani i zmęczeni jesteśmy szczęśliwi jeżeli własne dziecko nie zawraca nam
głowy i grzecznie siedzi przed komputerem opychając się wafelkami.
A, co do definicji „zdrowego żywienia”, to sorry, ale obawiam
się , że ostatnią zdrową żywność spożyli nasi przodkowie za czasów Piasta
Kołodzieja. Teraz nawet tak zwane „ekologiczne uprawy” napędzane są chemią „przyjazną
środowisku”, że o całej reszcie nie wspomnę. Postęp i wygoda kosztują,
cywilizacja domaga się ofiar, a duży kałdun niekoniecznie świadczy o
dobrobycie.
Jemy, pijemy, wdychamy całą tablice Mendelejewa i żadne
ustawy tego już nie zmienią. Oprócz
dbania o zdrowie trzeba też zadbać o zdrowy rozsądek. Niestety, cena za słodkie życie często bywa wyjątkowo
słona…
Co prawda, to prawda.
OdpowiedzUsuńale, co nam po niej:-)
OdpowiedzUsuńJak zwykle uśmiałam się po pachy, haha łebskie dzieciaki jak handel rozwinęły!!!!
OdpowiedzUsuńbo Polak potrafi:-) z jednej strony kreatywność, a z drugiej cwaniactwo...
OdpowiedzUsuń