W zeszłym roku na nasze piętro
wprowadzili się nowi sąsiedzi. Niby nic nadzwyczajnego, On, Ona i troje wyrośniętych
dzieci, mniej więcej w wieku samochodu mojego teścia czyli 18+. Początkowo
hałasy dobiegające z mieszkania nowych sąsiadów braliśmy za normalne w takich
razach przeróbki, drobne naprawy czy głośniejsze ustawianie mebli, którym towarzyszyła już nieco mniej zrozumiała donośna muzyka typu heavy metal na zmianę z disco
polo. Wyrozumiale przymykaliśmy oczy i uszy na trzaskania drzwiami, krzyki (żeby
nie powiedzieć wrzaski) okraszone szczodrze jędrnymi przekleństwami i cotygodniowe
imprezy, zapewne zwyczajowe „parapetówy” ciągnące się do białego rana.
Ale ileż
można? Sąsiedzi z dołu po kolejnym spostponowaniu ich wypielęgnowanego do ostatniego kwiatka balkonu
wzięli sprawy w swoje ręce i ilość imprez na chwilę zmalała znacząco. Zmienił
się też układ osobowy mieszkańców owego imprezowego lokalu. On, czyli osobnik
płci niewątpliwie męskiej, którego brałam za męża Onej okazał się być tak
zwanym „dobiegaczem” i w dość krótkim czasie zniknął z horyzontu, być może
zmieniając kierunek dobiegania do całkiem innej Onej. Ją - panią w wieku
soczyście dojrzałej kobiecości, która najprawdopodobniej jest matką trójki
hałaśliwej młodzieży widujemy tak rzadko, że można domniemywać iż wcale tu nie
mieszka, a tylko bywa okazjonalnie. Nie wykluczone, że razem z innym już Onym
wiją szczęśliwe gniazdko z daleka od uciążliwej progenitury.
Pozostała na
gospodarstwie trójka młodych ludzi robiła, co mogła żeby uatrakcyjnić życie
pozostałym mieszkańcom spokojnej do niedawna kamienicy. Trzaskanie drzwiami,
dzwonienie domofonem o różnych porach dnia i nocy, hulanki i towarzyskie
swawole stały się chlebem powszednim, który coraz bardziej stawał nam w gardle ością
słusznego gniewu . Zwłaszcza jeden z tych młodych ludzi dawał się poznać z jak
najgorszej strony. Chłopak raczej mikrej postury ze wszystkich sił starający się
pozować na twardego macho przybierając postawę niedorobionego osiłka z wrzodami
pod pachami, patrzącego na świat i ludzi
wzrokiem naćpanego bazyliszka. Jednym słowem typ mocny w budowie, odporny na
wiedzę, trudny do za….rąbania i z czołem żadną myślą nie skażonym. Za to
często, gęsto pod wyraźnym wpływem różnych środków, niekoniecznie tylko procentowych,
po których pokazywał na co go stać w
sensie demolowania bliższego i dalszego otoczenia. I zdaje się, że najbliższe
otoczenie właśnie wyczerpało limit cierpliwości przypadający na jednego członka
owej rodziny, bo „młody, gniewny” został przez rodzeństwo wystawiony za drzwi,
i to dosłownie. Od ponad trzech tygodni niedorobiony osiłek koczuje na klatce
schodowej sypiając na progu mieszkania, do którego nie ma już wstępu.
Chciałam porozmawiać
z chłopakiem, ale każda próba kończyła się fiaskiem, podobnie kończyły się moje
wysiłki nawiązania kontaktu z jego rodzeństwem. A czas leciał nieubłaganie,
chłopak ciągle w tym samym ubraniu, brudny i niedożywiony, co noc układa się na
podłodze przytulając do zimnej ściany. W dzień, jak zły szeląg szwenda się po miasteczku strasząc swoim
wyglądem nie tylko dzieci.
Poszłam z tym do dzielnicowego i okazało się, że
owszem, policja zna sprawę ale tak naprawdę nie może nic zrobić, bo na klatce
schodowej wolno przebywać każdemu i dopóki chłopak nie spowoduje na przykład
pożaru albo kogoś nie pobije może siedzieć i spać pod drzwiami ile mu się
podoba. Rodziny też policja nie może do niczego zmusić, a chłopak jest
pełnoletni, więc o co chodzi? Pan dzielnicowy wyraził trochę ironiczne uznanie
za obywatelską postawę i ochoczo odesłał
mnie do opieki społecznej. Zadzwoniłam, a jakże! I co? Poradzono mi zgłosić
rzecz na policję i w ten sposób kółko się zamknęło. Ani policja, ani opieka nie
mogą (a może nie chcą?) nic zrobić, bo „nie ma podstaw do interwencji”. A chłopak
ciągle nocuje na korytarzu, brudny i śmierdzący, ale nikogo to nie obchodzi.
Czy naprawdę musi dojść do tragedii żeby ktoś na serio zainteresował się młodym
człowiekiem, który niewątpliwie ma sporo za uszami, ale który tu i teraz
ewidentnie potrzebuje pomocy?
No i w takich momentach mam odruch zabrania takiego do domu i nakarmienia.................. wkurza mnie czasami taki bieg sprawy.
OdpowiedzUsuńNakarmić, to jedno ale co dalej?
OdpowiedzUsuńA chłopak ciągle koczuje na klatce schodowej...