21 marca 2015

Bezmiar niemocy…



                      W zeszłym roku na nasze piętro wprowadzili się nowi sąsiedzi. Niby nic nadzwyczajnego, On, Ona i troje wyrośniętych dzieci, mniej więcej w wieku samochodu mojego teścia czyli 18+. Początkowo hałasy dobiegające z mieszkania nowych sąsiadów braliśmy za normalne w takich razach przeróbki, drobne naprawy czy głośniejsze  ustawianie mebli, którym towarzyszyła  już nieco mniej zrozumiała  donośna  muzyka typu heavy metal na zmianę z disco polo. Wyrozumiale przymykaliśmy oczy i uszy na trzaskania drzwiami, krzyki (żeby nie powiedzieć wrzaski) okraszone szczodrze jędrnymi przekleństwami i cotygodniowe imprezy, zapewne zwyczajowe „parapetówy” ciągnące się do białego rana. 
        Ale ileż można? Sąsiedzi z dołu po kolejnym  spostponowaniu ich wypielęgnowanego do ostatniego kwiatka balkonu wzięli sprawy w swoje ręce i ilość imprez na chwilę zmalała znacząco. Zmienił się też układ osobowy mieszkańców owego imprezowego lokalu. On, czyli osobnik płci niewątpliwie męskiej, którego brałam za męża Onej okazał się być tak zwanym „dobiegaczem” i w dość krótkim czasie zniknął z horyzontu, być może zmieniając kierunek dobiegania do całkiem innej Onej. Ją - panią w wieku soczyście dojrzałej kobiecości, która  najprawdopodobniej jest matką trójki hałaśliwej młodzieży widujemy  tak  rzadko, że można domniemywać iż wcale tu nie mieszka, a tylko bywa okazjonalnie. Nie wykluczone, że razem z innym już Onym wiją szczęśliwe gniazdko z daleka od uciążliwej progenitury. 
       Pozostała na gospodarstwie trójka młodych ludzi robiła, co mogła żeby uatrakcyjnić życie pozostałym mieszkańcom spokojnej do niedawna kamienicy. Trzaskanie drzwiami, dzwonienie domofonem o różnych porach dnia i nocy, hulanki i towarzyskie swawole stały się chlebem powszednim, który coraz bardziej stawał nam w gardle ością słusznego gniewu . Zwłaszcza jeden z tych młodych ludzi dawał się poznać z jak najgorszej strony. Chłopak raczej mikrej postury ze wszystkich sił starający się pozować na twardego macho przybierając postawę niedorobionego osiłka z wrzodami pod pachami,  patrzącego na świat i ludzi wzrokiem naćpanego bazyliszka. Jednym słowem typ mocny w budowie, odporny na wiedzę, trudny do za….rąbania i z czołem żadną myślą nie skażonym. Za to często, gęsto pod wyraźnym wpływem różnych środków, niekoniecznie tylko procentowych, po  których pokazywał na co go stać w sensie demolowania bliższego i dalszego otoczenia. I zdaje się, że najbliższe otoczenie właśnie wyczerpało limit cierpliwości przypadający na jednego członka owej rodziny, bo „młody, gniewny” został przez rodzeństwo wystawiony za drzwi, i to dosłownie. Od ponad trzech tygodni niedorobiony osiłek koczuje na klatce schodowej sypiając na progu mieszkania, do którego nie ma już wstępu. 
          Chciałam porozmawiać z chłopakiem, ale każda próba kończyła się fiaskiem, podobnie kończyły się moje wysiłki nawiązania kontaktu z jego rodzeństwem. A czas leciał nieubłaganie, chłopak ciągle w tym samym ubraniu, brudny i niedożywiony, co noc układa się na podłodze przytulając do zimnej ściany. W dzień, jak zły szeląg  szwenda się po miasteczku strasząc swoim wyglądem nie tylko dzieci.  
      Poszłam z tym do dzielnicowego i okazało się, że owszem, policja zna sprawę ale tak naprawdę nie może nic zrobić, bo na klatce schodowej wolno przebywać każdemu i dopóki chłopak nie spowoduje na przykład pożaru albo kogoś nie pobije może siedzieć i spać pod drzwiami ile mu się podoba. Rodziny też policja nie może do niczego zmusić, a chłopak jest pełnoletni, więc o co chodzi? Pan dzielnicowy wyraził trochę ironiczne uznanie za  obywatelską postawę i ochoczo odesłał mnie do opieki społecznej. Zadzwoniłam, a jakże! I co? Poradzono mi zgłosić rzecz na policję i w ten sposób kółko się zamknęło. Ani policja, ani opieka nie mogą (a może nie chcą?) nic zrobić, bo „nie ma podstaw do interwencji”. A chłopak ciągle nocuje na korytarzu, brudny i śmierdzący, ale nikogo to nie obchodzi. 
          Czy naprawdę musi dojść do tragedii żeby ktoś na serio zainteresował się młodym człowiekiem, który niewątpliwie ma sporo za uszami, ale który tu i teraz ewidentnie potrzebuje pomocy?

2 komentarze:

  1. No i w takich momentach mam odruch zabrania takiego do domu i nakarmienia.................. wkurza mnie czasami taki bieg sprawy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nakarmić, to jedno ale co dalej?
    A chłopak ciągle koczuje na klatce schodowej...

    OdpowiedzUsuń