Ponoć Internet
niweluje wszelkie granice, daje jednostce poczucie egzystencjalnej wolności i w
ogóle ułatwia życie.
Z pierwszym zgadzam się absolutnie! Tak, tak, i jeszcze
raz tak! Internet jak najbardziej znosi granice. Przede wszystkim dobrego
wychowania, kultury, taktu, smaku etc. Niewątpliwie ułatwia życie i stajemy się
coraz bardziej leniwi gnuśniejąc przed monitorami komputerów, bo mając wszystko
w zasięgu klawiatury nie musimy ruszać tyłka żeby na ten przykład zrobić
zakupy, obejrzeć film czy „porozmawiać” ze znajomymi. Natomiast co do tzw.
wolności uważam, że jest wręcz przeciwnie. Internet wziął nas w niewolę, a
właściwie to my na własne życzenie staliśmy się niewolnikami Internetu, a
najlepszym tego przykładem jest całkiem dla mnie niezrozumiały fenomen
facebooka.
Czas jakiś temu na trójmiejskim przystanku autobusowym zauważyłam, że praktycznie wszyscy oczekujący na autobus
Czas jakiś temu na trójmiejskim przystanku autobusowym zauważyłam, że praktycznie wszyscy oczekujący na autobus
(oprócz kilku starszych pań)
trzymają w rękach telefony komórkowe różnej maści i wielkości, i w niemalże
modlitewnym uniesieniu przesuwają palce po klawiaturze niczym po paciorkach
różańca. Nie ukrywam, że zaintrygowana zjawiskiem zajrzałam temu i owemu przez
ramię i co zobaczyłam? Wszyscy jak jeden mąż i jedna żona szaleli na tzw.
fejsie informując cały świat i okolicę, że oto właśnie:
- stoją na przystanku,
- czekają na autobus
- jedzą drożdżówkę
- są w kurw…na maksa
- przestało padać
Tyle zdążyłam doczytać nim przyjechał autobus. Nowiny, że klękajcie narody! bez nich świat na pewno zginie! A w autobusie siedząca obok pani w zbliżonej do mnie kategorii wagowo-wiekowej wykonała numer, który wprawił mnie w stupor nieziemski oraz długotrwały. Otóż zadzwoniła do kogoś
- stoją na przystanku,
- czekają na autobus
- jedzą drożdżówkę
- są w kurw…na maksa
- przestało padać
Tyle zdążyłam doczytać nim przyjechał autobus. Nowiny, że klękajcie narody! bez nich świat na pewno zginie! A w autobusie siedząca obok pani w zbliżonej do mnie kategorii wagowo-wiekowej wykonała numer, który wprawił mnie w stupor nieziemski oraz długotrwały. Otóż zadzwoniła do kogoś
(prawdopodobnie
przyjaciółki) i ni mniej ni więcej zażądała od niej natychmiastowego
sprawdzenia ileż to ma „lajków” pod zamieszczonym zdjęciem, a ile komentarzy. A
podjarana tym była jak nie przymierzając Murzyn bateryjką…
Onegdaj wpadły do mnie z wizytą dwie długo niewidziane znajome i od razu po obowiązkowych cmoktach powitalnych, zanim jeszcze dobrze rzyć na krześle umościły, obie jak na komendę wyciągnęły telefony, które pieczołowicie umieściły obok filiżanek z kawą. Moja radość z powodu niezapowiedzianej wizyty w trymiga spełzła niczym żmija po śliskim kamieniu ponieważ obie panie nie odrywając ócz swych przepastnych od telefonicznego ekranu, co chwilę zaglądały na fb, nie omieszkując poinformować siebie na wzajem ( i mnie przy okazji), że właśnie jedna drugiej zalajkowała (zlajkowała?) coś tam, a ktoś inny zamieścił super focię z ostatniego wyjazdu i koniecznie trzeba to, już - zaraz- natychmiast odpowiednio skomentować. Może to i zabawne ale niegrzeczne żeby nie powiedzieć chamskie. Siłą rzeczy rozmowa kulała nam na wszystkie możliwe nogi oraz inne kończyny i moja wcześniejsza frajda z ich odwiedzin w tempie błyskawicznym przekształciła się najpierw w zniesmaczone zdumienie, a zaraz potem wkurzyłam się w stopniu (na szczęście) umiarkowanym. Wizyta stawała się coraz bardziej męcząca, a ponieważ bardzo nie lubię męczyć się niepotrzebnie pożegnałam panie ozięble z dużą domieszką ironii, i z dziwną pewnością, że nie zrobiło to na nich większego wrażenia, bo jako osoba nieposiadająca konta na fejsbuku nie stanowię dla nich atrakcji towarzyskiej ani żadnej innej też. No, cóż…starość nie radość, dropsy nie tic-taki, a głupota nie boli.
Onegdaj wpadły do mnie z wizytą dwie długo niewidziane znajome i od razu po obowiązkowych cmoktach powitalnych, zanim jeszcze dobrze rzyć na krześle umościły, obie jak na komendę wyciągnęły telefony, które pieczołowicie umieściły obok filiżanek z kawą. Moja radość z powodu niezapowiedzianej wizyty w trymiga spełzła niczym żmija po śliskim kamieniu ponieważ obie panie nie odrywając ócz swych przepastnych od telefonicznego ekranu, co chwilę zaglądały na fb, nie omieszkując poinformować siebie na wzajem ( i mnie przy okazji), że właśnie jedna drugiej zalajkowała (zlajkowała?) coś tam, a ktoś inny zamieścił super focię z ostatniego wyjazdu i koniecznie trzeba to, już - zaraz- natychmiast odpowiednio skomentować. Może to i zabawne ale niegrzeczne żeby nie powiedzieć chamskie. Siłą rzeczy rozmowa kulała nam na wszystkie możliwe nogi oraz inne kończyny i moja wcześniejsza frajda z ich odwiedzin w tempie błyskawicznym przekształciła się najpierw w zniesmaczone zdumienie, a zaraz potem wkurzyłam się w stopniu (na szczęście) umiarkowanym. Wizyta stawała się coraz bardziej męcząca, a ponieważ bardzo nie lubię męczyć się niepotrzebnie pożegnałam panie ozięble z dużą domieszką ironii, i z dziwną pewnością, że nie zrobiło to na nich większego wrażenia, bo jako osoba nieposiadająca konta na fejsbuku nie stanowię dla nich atrakcji towarzyskiej ani żadnej innej też. No, cóż…starość nie radość, dropsy nie tic-taki, a głupota nie boli.
Ostatnio z
przyczyn ode mnie nie zależnych mam trochę więcej wolnego czasu, więc żeby nie tracić
go na bez durno postanowiłam w ramach tfu! podnoszenia kwalifikacji pouczyć się
tego i owego. I wszystko byłoby fajnie gdyby nie drobny ale jakże upierdliwy
szczegół zdobywanie wiedzy mocno utrudniający. Znalazłam kilka interesujących
stron i nie mniej ciekawych artykułów ale żeby móc przeczytać je w całości
muszę zalogować się przez facebooka.
Facebook jest obecny wszędzie i gdzie się nie obrócę w
oczy kłuje „jesteśmy na FB”, „polub nas na FB”, „ życie bez facebooka, to nie
życie”, czyli kto nie ma konta na fejsbuku ten nie istnieje, tak? Ożesz nać
urwana z podwiniętym chwostem! Nie wiedziałam, że mnie nie ma ale zapewniam, że
jako osoba, która według pewnych kanonów nie istnieje mam się całkiem dobrze.
Tak dobrze, że postanowiłam, ot tak sobie! z łaski na uciechę sprawdzić jak
mają się co poniektórzy szczęśliwi posiadacze konta na FB. Innymi słowy, o co
tak naprawdę w tym wszystkim chodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz