29 sierpnia 2014

Fejsbukowy humbug



               Ponieważ na FB nie istnieję i istnieć nie zamierzam poprosiłam kilku przyjaciół (tych prawdziwych, nie wirtualnych!) żeby na chwilę udostępnili mi swoje konta celem obejrzenia z bliska tego internetowego kuriozum. Efekty przerosły moje najśmielsze oczekiwania i utwierdziły w przekonaniu, że po pierwsze: pewnych rzeczy ni diabła nie da się zrozumieć, po drugie: kupa ludzi ma nawalone w głowie jak Cyganka w tobołku.
Pierwsze wrażenie, no cóż… delikatnie rzecz ujmując - takie sobie. Całe mnóstwo wszystkiego na raz i straciłam sporo czasu na ogarnięcie bodaj z grubsza tego bajzlu. Od razu zauważyłam jedną bardzo ciekawą rzecz, a mianowicie liczby widniejące przy rubryce „znajomi”, z reguły trzycyfrowe i od razu dające do myślenia. Ale jeżeli do grona znajomych zalicza się osoby, które są znajomymi naszych dalszych znajomych, to i nie dziwota. Widać są ludzie, którzy kolekcjonują „znajomych” niczym pocztowe znaczki albo inne naklejki. Skakałam tak sobie od znajomych do znajomych i znajomych tych znajomych, a potem do znajomych znajomych znajomych itd. Istny łańcuszek świętego Antoniego. Nie powiem, i owszem zajęło mi to sporo czasu, bo niektóre konta studiowałam nad wyraz starannie i z żalem stwierdzam, że po tej lekturze opinia o wielu ludziach, których wydawałoby się znam od lat zweryfikowała się niejako automatycznie. In minus niestety. Kiedyś mówiło się: żeby poznać drugiego człowieka trzeba zjeść z nim beczkę soli, dzisiaj wystarczy przejrzeć jego konto na FB. A ja sobie przejrzałam i teraz już wiem, że jak usłyszę od pewnych osób „na nic nie mam czasu” albo „doba jest za krótka”, to niewątpliwie dostanę kolki ze śmiechu. Trudno mieć czas na cokolwiek jeżeli większość w/w doby poświęca się na pisanie bzdetów w stylu „Mogę polizać Twojego pomidorka? i jeszcze głupszych komentarzy pt.”boooje sieee” czy "łaaałć ale pięknościowe". Wstawianie linków, zdjęć, „lajków”, komentarzy, prowadzenie farmy, to wszystko wymaga czasu, więc nic dziwnego, że na nic więcej go nie starcza. Pół biedy jeżeli ludzie tracą na to tylko swój prywatny czas, gorzej jeżeli siedzą na FB w godzinach pracy. A siedzą. Zwłaszcza co poniektóre panie nauczycielki, przedszkolanki, urzędnicy, prokuratorzy, tzw. pracownicy najemni, dyrektorzy, kierownicy, że o studentach i uczniach nie wspomnę. Większość zaczyna dzień od kawy i fejsa, i siedzi na nim do późnej nocy. Facebook niewątpliwie uzależnia, myślenie już niekoniecznie. Przez te parę dni odniosłam wrażenie, że większość użytkowników istnieje tylko dla fejsbuka i na fejsbuku, tam zaczyna i kończy się ich życie jakby rzeczywistość nie miała do nich dostępu. Fejsbukowy świat daje im swoiste poczucie celebryctwa, pozwala na bycie „kimś” nawet za cenę śmieszności.
Nie rozumiem ludzi, którzy mieszkając w jednej miejscowości i spotykając się na ulicy nie mówią sobie nawet „dzień dobry” ale na FB przesyłają sobie życzenia i pozdrowienia, wzajemnie lajkują swoje słitfocie i komentują zjedzenie parówek na śniadanie. Nie rozumiem tej potrzeby ekshibicjonizmu, dzielenia się ze światem dosłownie wszystkim. Mąż pisze na FB do swojej żony i chociaż przebywają w tym samym mieszkaniu, to cały świat musi wiedzieć, że on dziękuje jej za ostatnią zajebistą noc, a ona zrobiła mu kolację, której focia (tej kolacji ma się rozumieć) natychmiast ląduje na FB, a w chwilę później już 15 osób „lubi to”, natomiast kolejne 10 udostępnia na swoim profilu kolacyjne menu tych państwa. Nie rozumiem czemu po kłótni z mężem/żoną natychmiast zostaje zmieniony status i dotychczasowe bycie „w związku” zastępowane jest „w skomplikowanym związku”. Czemu i komu ma służyć taka informacja? Nie rozumiem tej nieodpartej chęci obnażania i dzielenia się wszystkim ze wszystkimi. Kupiłam nowe buty-sruuu..fotka na fejsa., upiekłam ciasto – sruu.. trzeba się pochwalić.. pochlałem na imprezie –sruu…niech wszyscy widzą jak rzygam przez okno, mam nowy samochód - sruu..niech zazdroszczą. Ciekawe ile będzie „lajków”, a ile komentarzy? Rozumiem, że FB zaspokaja potrzebę ciekawości i podglądactwa, karmi tego narcyza, który w większym lub mniejszym stopniu siedzi w każdym z nas ale żeby do tego stopnia?? Gołe pośladki, relacje z suto zakrapianych imprez, intymne zwierzenia, to wszystko o czym kiedyś wiedzieliby tylko nieliczni, dziś bez żadnych oporów, wstydu i zahamowań ląduje na fejsbuku. Niestety w dzisiejszych czasach naga prawda rzadko promieniuje autorytetem, najczęściej niestety świeci gołym tyłkiem i nie oszukujmy się - głupotą! Tak się ludzie uzewnętrzniają, że nie wiadomo ile ich w środku zostało... Smutne, to i żałosne. Świadczą o tym chociażby komentarze pisane namiętnie praktycznie pod wszystkim, co na fejsie zamieszczone . Albo wazeliniarstwo do potęgi entej, obłudne słodzenie do mdłości i tu panie dzielnie dzierżą palmę pierwszeństwa ( zwłaszcza jedna jest w tym niedościgniona!) albo wyzywanie od najgorszych, bluzganie z rozbryzgiem żeby jak najwięcej gnoju rozrzucić, i to jest domena panów chociaż i dziewczyny potrafią przysrać innym koncertowo . Gdzie nie spluniesz tam hipokryzja. Na szczęście są też konta ( nieliczne jak rodzynki w zakalcu), które pozwalają mi wierzyć, że może nie wszystko stracone i zostało jeszcze w ludziach trochę człowieka z normalnego człowieka.
Na grasowanie po fejsbuku poświęciłam kilka dni, których mimo wszystko nie uważam za stracone. Zyskałam wiedzę, a wiedza to potęga. Zyskałam też pewność, że konto na FB potrzebne mi jest jak kastratowi viagra, i że tego typu
fascynacje raczej mi nie grożą. Jak dla mnie Facebook przypomina sektę fanatycznych onanistów, których główną i jedyną podnietą jest obnażanie własnego życia oraz chorobliwa wręcz chęć/potrzeba podglądania innych. Tym nie mniej wszystkim fanom FB z całego serca życzę dużo, dużo zdrowia! bo trzeba mieć końskie zdrowie do życia w takim świecie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz