Maj w pełnym rozkwicie i pierwsze komunie
święte takoż. Co niedziela, a czasem i w soboty niewinne pacholęta obleczone na biało karnie wędrują do Kościoła
żeby skonsumować poświęconą hostię w formie bezsmakowego wafelka i tym samym
stać się prawowitymi członkami chrześcijańskiej wspólnoty. Ale zanim do tego
dojdzie, ośmio- czy dziewięciolatek najpierw
katowany jest obowiązkową katechezą, z której tak
naprawdę niewiele rozumie, ale grzecznie klepie, co mu księża każą, bo w
końcowym rozrachunku i tak będzie wygrany zważywszy na komunijną imprezę i
nieliche prezenty. I nawet bez specjalnego obrzydzenia odpęka tak zwany „biały tydzień”, bo jakby nie
patrzeć ciągle jest w centrum uwagi dorosłych i przez kilka dni za parafialnego
ważniaka robi.
Patrząc na to, co ostatnimi laty wyprawia się z tym, skądinąd
ważnym dla prawdziwie wierzącego katolika sakramentem odnoszę wrażenie, że sama
istota Eucharystii skutecznie została zatracona w licytacji na komunijne stroje, przyjęcia i wypasione
prezenty. Niech mi ktoś pokaże trzecioklasistę, który wie i rozumie, co to jest
transsubstancjacja, czyli owo
przeistoczenie chleba i wina, w ciało i krew Chrystusa? Obawiam się, że nawet
dorośli będą mieli z tym problem, bo w naukach Kościoła chodzi przede wszystkim
o bezrozumną wiarę parafian w niepodważalne „słowo boże”. Katolicy wszelkiej
maści i autoramentu powinni ślepo wierzyć w nauki Kościoła, szczodrze dawać na
tacę i w żadnym razie nie zadawać głupich pytań, a tym bardziej nie mieć
żadnych wątpliwości, co do księżowskich racji, jakie by one nie były. I to jest najbardziej przerażające, że
większość katolików bez zastrzeżeń przyjmuje wszystko, co z księżowskich ust korali spod ołtarza spada, tak jakby przestępując próg
świątyni rozum zostawiali za jej wrotami.
Czas jakiś temu w wielu parafiach w
ramach walki z ubraniową rozpustą i finansową przesadą wprowadzono ujednolicone
dla obu płci stroje obowiązkowe, czyli alby, innymi słowy białe giezła nieco
tylko strojniejsze od tych średniowiecznych. Teoretycznie pomysł bardzo dobry,
jednakowoż praktyka pokazała, że rodzice
pozbawieni możliwości przerobienia swoich dzieci na majowych celebrytów poszli w kierunku wymyślnych fryzur, makijaży
z regulacją brwi włącznie, drogiej biżuterii i jeszcze droższych butów,
wymyślnych „postkomunijnych” kreacji na pokomunijne przyjęcia, a w skrajnych
przypadkach nawet operacji plastycznych typu korekta uszu czy wybielanie
piegów.
Uczestnicząc wczoraj w Pierwszej Komunii szwagrowskiej progenitury
miałam okazję zaobserwować rewię kościelnej mody, jaką zaprezentowali rodzice i
rodziny „komunistów” oraz zaproszeni goście. Odniosłam wrażenie, że wbrew
własnej woli biorę udział w konkursie na
najkrótszą kieckę, najwyższe obcasy i dziwne nakrycia głowy. Doprawdy, w
sukience normalnej długości i skromnych czółenkach na małym koturnie czułam się
wręcz nie na miejscu, zdecydowanie odstając od reszty. Natomiast panowie
rywalizowali w kategoriach: najbardziej błyszczący garnitur i najbardziej
obcisłe spodnie. Zdecydowanie pierwsze miejsce zajęła pani w mojej
kategorii wagowo-wiekowej, przyobleczona w
cekinowo – fioletowo - złotą kreację o trzy numery za małą i w kapeluszu
o średnicy lekko licząc metra, ale za to z
kokardą. Jako żywo nie było nikogo, kto by się za nią nie obejrzał z dużą dozą
zaskoczonego zdziwienia w każdym oku.
Wśród panów bezapelacyjnie wygrał młody
osobnik ubrany w szorty koloru przeterminowanej musztardy, tudzież marynarkę błyszczącą nad
wyraz głęboką czernią i koszulę w
kolorowe kwiaty. Czarno-białe lakierki i skarpety w prążki dopełniały reszty. Ważność
chwili podkreślił złotym łańcuchem dyndającym na grubej na szyi i sygnetem
wielkości młyńskiego koła. Długo byłam pod wrażeniem.
Oj, długo!
Przyjęcie,
które w założeniu miało być skromnym obiadem dla najbliższej rodziny okazało
się wystawną imprezą trwającą do późnego wieczora. W tej samej knajpie
równolegle odbywały się jeszcze dwa tego typu spotkania i znowu odniosłam
wrażenie niezdrowej rywalizacji, tym razem na piękniejszą dekorację stołu, ilość dań gorących oraz
zimnych przekąsek, wielkość tortu i asortymentu deserów, lodowych zwłaszcza.
I
tak sobie myślę, że całe to komunijne szaleństwo najbardziej potrzebne jest dorosłym, którzy przy okazji
Pierwszej Komunii dziecka dowartościowują się rodzicielsko i towarzysko
wywalając kupę kasy zupełnie niepotrzebnie, a jednocześnie (nie)świadomie
pokazując swoim pociechom, że chrześcijańskie wartości dawno już straciły na wartości, a wiara jako taka jest sprawą drugorzędną, bo
światem i tak rządzi pieniądz. Ergo – zastaw się, a postaw się, byle
zaimponować.
Pytanie tylko, komu? No i po co?
Z siedmiu
kościelnych sakramentów o trzech decydują rodzice albo opiekunowie. Nikt nie
pyta niemowlaka czy chce być ochrzczony, podobnie rzecz ma się z Eucharystią
natomiast, co do bierzmowania, to coraz częściej zdarzają się młodzieńcze
bunty, które i tak są przez rodziców tłumione w zarodku, bo ważniejsza jest
opinia proboszcza i rzecz jasna, sąsiadów. Ale wśród młodych ludzi coraz większą popularność zdobywa powiedzenie: „bierzmowanie-pożegnanie”, w domyśle z
Kościołem jako takim, a często i z wiarą. Czy to wyraz buntu karmionego
hormonami, czy coraz mniejsza siła oddziaływania „słowa bożego”, a może zbyt
dużo sprzeczności w tym, co głoszone z ambony, z tym co robione poza nią? Nie wiem, ale uważam, że o ile chrzest w niemowlęctwie
raczej nikomu nie zaszkodzi, o tyle pozostałe sakramenty powinny być
przyjmowane w wieku dorosłym z pełną świadomością i przekonaniem, co do ich istoty oraz z rzetelnym, duchowym przygotowaniem.
Czy
naprawdę do rozmowy z Bogiem konieczne jest pośrednictwo facetów w czarnych sukienkach?
Czy miejscem modlitwy muszą być kobylaste budowle ociekające złotem i purpurą, a spokój sumienia zależy od "widzimisię" spowiednika?
Dlaczego "co łaska" ma swój sztywny cennik w zależności od posługi i pazerności kapłana?
Moja głęboko wierząca babcia często mawiała, że Bóg jest wszędzie, a modlić się
można nawet w oborze, byleby człowiek żył zgodnie z Dekalogiem.
A z tym w
naszym, ponoć na wskroś katolickim kraju
raczej kiepsko.
Zarówno ze znajomością Dziesięciu Przykazań, jak również z ich realizacją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz