Dziewięć miesięcy
temu w wyniku zbiegu kilku nieszczęśliwych okoliczności Polska zaciążyła „dobrą
zmianą”, której patologiczne skutki zaczęły boleśnie być odczuwalne już
momencie poczęcia. Na dobitkę akurat
mija rok od zaprzysiężenia niejakiego Dudy, podobno prezydenta, a przy okazji największego
obciachu powojennej Polski.
Zeszłej jesieni ze smutkiem i lekką obawą
patrzyłam, co wyprawia PiS pod wodzą naczelnego psychola, a złe przeczucia
latały po mnie całymi stadami pomimo wrodzonego optymizmu i niesłabnącej
nadziei na (mimo wszystko!) lepsze jutro. Niestety, z każdym dniem i tygodniem optymizm wraz nadzieją sukcesywnie zdychały uśmiercane kolejnymi dawkami trującej „dobrej
zmiany” i dogorywały w absurdach
pisowskiej „demokracji”, włosy co i raz
dęba ze zdumienia stawały, a ręce z bezsilności opadały. Z tym, że te ostatnie
coraz częściej zaciskały się w pięści, a przygnębienie i markotność w
ekspresowym tempie przeszły w fazę buntu i niezgody na kaczy autokratyzm.
I tak
w miejsce smutku rozpanoszył się wstyd.
Palący, dławiący, wszechobecny wstyd,
który w sprzyjających okolicznościach rychło może zmienić się w siłę napędową
do działań niewiele ze wstydem mających wspólnego.
Jest mi wstyd Polsko, za twoje „polityczne elity”,
które ogłupione żądzą władzy same chyba nie wiedzą, co czynią nienawistnie
pomiatając każdym, kto do owych „elit” nie przynależy.
Wstydzę się za „suwerena” tak łatwo dającego
nabierać się na czcze obietnice, który karmiony ochłapami ochoczo i przy każdej
okazji skanduje „Jarosław Polskę zbaw” nie bacząc, że tym samym ustawia się w
pozycji stada baranów dobrowolnie prowadzonych na rzeź.
Wstyd mi za
Polskie Wojsko, które schowawszy honor głęboko w okopy bez szemrania przyjmuje
komendę „na kolana” ilekroć szalonemu Antkowi przyjdzie ochota taki rozkaz wydać.
Ze wstydem
patrzę na Kościół, który uparcie milczy i ani myśli bodaj jednym słowem
zareagować na bezprawne poczynania władzy dając jej ciche przyzwolenie na
wprowadzanie „religii smoleńskiej”, pogłębianie podziałów i sianie nienawiści w
imię „chrześcijańskiego miłosierdzia”.
Wstyd mi za
PiSzydło i cały ten marionetkowy (nie)rząd kompromitujący Polskę samym faktem
swojego istnienia.
Wstydzę się za prezydenta, szmacianą kukłę, bezwolną zabawkę
w rękach kaczego despoty, niezdolną do niczego poza ślepym wykonywaniem poleceń
płynących z Nowogrodzkiej. I za ten wieszak na ubrania, który za prezydentową
robi oraz milczy uparcie głuchy na wszelkie wołania.
Wstyd mi, że
niektórzy Polacy będący na tak zwanym urzędzie bezwstydnie i po chamsku łamią Konstytucję, ośmieszają nasz kraj za granicą uparcie
sprowadzając go do europejskiego zaścianka i śmierdzącego hipokryzją ciemnogrodu.
Wstydno mi, że
pisowskie kundle bez cienia żenady zbijają polityczny kapitał żerując na
katastrofie smoleńskiej bardziej niż cmentarne hieny.
Wstydzę się tych
groteskowych „apeli smoleńskich” odczytywanych do porzygu przy każdej okazji, a
nie mających nic wspólnego z szacunkiem należnym ofiarom katastrofy.
Wstyd mi, że
narodowe dobro, jakim są Powstańcy Warszawscy zostało w tak okrutny sposób
poniżone przez palanta niegodnego butów im czyścić.
Wstyd mi za
media narodowe gorsze od hitlerowskich „szczekaczek” i sowieckiej propagandy
razem wziętych.
Wstydzę się za
tych wszystkich światłych i mądrych ludzi, którzy bez mrugnięcia okiem dla doraźnych
korzyści pozwolili choremu z nienawiści kurduplowi zrobić z siebie zakładników
jego paranoidalnych obsesji kosztem
godności własnej i zwykłej ludzkiej uczciwości.
Wstyd mi za
opozycję, niepotrafiącą w żaden sposób dogadać się ze sobą, za jej zmarnowany
potencjał i oddanie pola pisowskim psychopatom.
Wstyd mi, że mój
kraj w imię prezesowskiego „prawa i
sprawiedliwości” staje się krajem bezprawia i niesprawiedliwości, a Trybunał
Konstytucyjny sprowadzony został do poziomu publicznej kloaki, w którą każde
gówno można wrzucić i nawet wody nie spuścić, że o ogłaszaniu wyroków nie
wspomnę.
Wstydzę się za
bezwstyd parlamentarzystów bez skrupułów nabijających własną kabzę kosztem podatników, fundującym w zamian
kolejne poronione ustawy, koszmarne pomysły i żenujące spektakle arogancji,
buty i nienawiści.
Wstydzę się za Polskę pozwalającą pluć sobie w twarz w imię „dobrej zmiany”, za Polaków skaczących
sobie do gardeł, za rzekę kłamstw i oszustw z coraz bardziej niebezpiecznymi
wirami autokratycznych zapędów Kaczelnika i jego pretorianów.
I wstyd mi, że
ci „wybrańcy narodu” żadnego wstydu nie
odczuwają…
Nie wiem czy
wstyd ma jakieś granice, zapewne jakieś ma i trochę obawiam się tego, co może
nastąpić po przekroczeniu owych granic,
bo nie tylko ja „wstydem słusznym płonę”. Nie wiem, jak długo jeszcze przyjdzie
oczy odwracać i głowę ze wstydu nisko
opuszczać, ale wiem, że nadejdzie taki dzień, kiedy odpowiedzialni za ten
burdel, ruję i poróbstwo staną przed Trybunałem Stanu i poniosą zasłużoną karę.
Dlatego po raz kolejny mam dla PiSu skromne,
choć stanowcze przesłanie - każda władza
przemija, hańba pozostanie!
Choć buta od
wstydu dziś jest potężniejsza,
wagi złych czynów w niczym nie umniejsza,
bo wstyd
największy, gdy go nie ma wcale,
a chamstwo z
pogardą są na piedestale.
Kto rękę na
Polskę podnosi w bezprawiu
temu kajdany z ciężkiego ołowiu!
Nie zazna on
nigdy spokoju sumienia
i nie dostąpi
win swych odpuszczenia!
Jak Ty to madrze ujelas!!! Nic dodac, nic ujac. Mam podobne do Twoich odczucia, nieraz az plakac sie chce sluchajac kaczych zausznikow, bo do wstydu za nich powoli sie przyzwyczajamy, i budza sie inne uczucia. Kto wie, jak to sie skonczy? Pozdrawiam serdecznie. Teresa
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że czas wstydu skończy się niedługo, bo ileż można?
OdpowiedzUsuńChociaż i tak jeszcze długo będziemy wstydzić się za "dobrą zmianę"....
Dziękuję Teresko za komentarz:-)